Redaktor Maj - miał na imię Jan, ale to imię pada bardzo rzadko, bo przedstawiał się po prostu jako "redaktor Maj", miał być "polską odpowiedzią" na Jamesa Bonda. Serial wyprodukowano w PRL-owskiej telewizji, rządzonej przez prezesa Macieja Szczepańskiego.

Reklama

Redaktor Maj, który może prawie wszystko

Główną rolę zagrał czołowy amant tamtych czasów, Leszek Teleszyński, który miał już wtedy na koncie m.in. rolę ordynata Michorowskiego w melodramacie "Trędowata" i księcia Bogusława w "Potopie".

Maj był bohaterem niewątpliwie z innego świata. Jeśli nie podróżował po świecie, tropiąc międzynarodową organizację przestępczą "W", to pisał artykuły m.in. do francuskiej prasy ekonomicznej. Mieszkał sobie luksusowo w centrum Warszawy, w mieszkaniu na ostatnim piętrze wieżowca stojącego nieopodal gmachu Sejmu. Co warto podkreślić, Maj nie martwił się o wizy ani o paszport. W rzeczywistości obywatele PRL paszportów w szufladach nie mieli, musieli się o nie starać i nie zawsze dostawali. Nie mówiąc już o tym, że podróżowanie „na Zachód" wcale takie proste nie było. Był przy tym bardzo inteligentny, spostrzegawczy, czarujący i świetnie walczył wręcz.

Reklama

"Film miał udowodnić, że Polak też potrafi. To była bajka" – powiedział w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Leszek Teleszyński.

Na tropie oraganizacji "W"

Serial miał dziewięć odcinków, a tytułem każdego z nich było miasto, gdzie trop śledztwa wiódł redaktora Maja. Pierwszy odcinek to "Budapeszt". W nim właśnie Maj wpadł na ślad tajnej organizacji "W", założonej przez zbrodniarzy hitlerowskich, która zajmuje się wywoływaniem politycznych konfliktów oraz wszelkiego rodzaju działalnością przestępczą na całym świecie. Na jej czele stoi złowrogi doktor Gebhardt. W kolejnych odcinkach Maj stara się rozbić organizację i ująć Gebhardta. W tym celu podróżuje po Europie, Ameryce Łacińskiej i Afryce.

Miał być dalszy ciąg "Stawki większej niż życie"

Scenariusz "Życia na gorąco" firmowany jest nazwiskiem Andrzej Zbych – to pseudonim literacki spółki autorskiej scenarzystów telewizyjnych oraz teatralnych Andrzeja Szypulskiego i Zbigniewa Safjana. Pod fikcyjnym nazwiskiem, utworzonym z zestawienia ich imion, napisali m.in. „Stawkę większa niż życie". Reżyserem serialu o redaktorze Maju był Andrzej Konic, który też "Stawkę…" reżyserował, a muzykę skomponował Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz – autor ścieżki dźwiękowej do przygód Hansa Klossa.

Pierwotny zamysł twórców serialu był taki, by była to opowieść o powojennych śledztwach Hansa Klossa, czyli Stanisława Moczulskiego, bohatera "Stawki większej niż życie", który tropi zbrodniarzy hitlerowskich. To się jednak nie udało. Ale nawiązania do tamtego serialu w "Życiu na gorąco" były. Zagrali w nim np. i Stanisław Mikulski, czyli Kloss i Emil Karewicz – dawny Hermann Brunner. Z tym, że Karewicz zagrał postać pozytywną, a Mikulski – negatywną.

Serial kręcony "po partyzancku"

Serial kręcono dwa lata i robiono to metodami partyzanckimi. Brakowało dewiz, zachodnie miasta grywały więc np. te z Węgier, Bułgarii czy Krymu. A zdjęcia kręcono po kryjomu, bez pozwoleń, bo to też kosztowało.

"Dziennikarze się oburzali, że mogą jeździć na reportaż najwyżej do Swarzędza, a ja baluję po całym świecie. Zrobiła się straszna afera. Tymczasem byliśmy w Jałcie, Sochaczewie, Jeleniej Górze, która udawała Szwajcarię i Austrię. Rzeczywiście, pojechaliśmy do Rzymu, ale tylko ja i operator. Mieszkaliśmy na ostatnim piętrze taniego hoteliku. Kiedy kręciliśmy w Wiedniu, mieliśmy kwaterę na węgierskiej granicy. Wyjeżdżając do stolicy Austrii, zabieraliśmy kanapki i wracaliśmy dopiero na noc. I tak przez tydzień. W końcu, na przejściu granicznym, zainteresowali się nami celnicy. Podejrzewali przemyt i wygrzebali z bagażnika tablicę ambasady innego kraju, którą przywieszaliśmy na polskiej, bo tylko tak mogliśmy nakręcić zagraniczną placówkę. W Szwajcarii nie wynajęliśmy nawet taksówki" – wspominał Leszek Teleszyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

Aktor bez entuzjazmu podchodzi do nazywania redaktora Maja polskim Jamesem Bondem. "Nie miałem żadnych gadżetów, niewiele mogłem. A już na pewno nie skakać, jak Roger Moore po łbach krokodyli, a za chwilę przyciągać łódź za pomocą linki umieszczonej w zegarku" – mówił w jednym z wywiadów.