Jakie było twoje pierwsze skojarzenie, kiedy byłeś dzieckiem i myślałeś o tym magicznym kraju, jakim jest Ameryka?
Pamiętam, że w moim domu rodzinnym leżała książka autorstwa osoby, której nazwiska nie pamiętam, ale tytuł brzmiał "Jak odkrywałam Amerykę". Prawdopodobnie to była jakaś Polka, która wyjechała do Stanów i zobaczyła ten świat własnymi oczami. Czytając tę historię w latach 80., gdzie rzeczywistość u nas wyglądała bardzo źle, brzydko i szaro, pomyślałem sobie, że jeśli istnieje gdzieś jakaś inkarnacja bajki to nie w opowieściach braci Grimm, ale tylko właśnie po drugiej stronie Oceanu. Zawsze marzyłem, by tę Amerykę zwiedzić, ale najpierw barierą był brak paszportu, potem brak środków na to żeby kupić bilet. Potem jakieś inne obiektywne okoliczności. Pierwszy raz do USA poleciałem już jako dorosły człowiek.
Co sobie z tej pierwszej podróży przywiozłeś?
Przywiozłem kowbojski kapelusz, pasek z kowbojską klamrą i takie buty, bo jak się jedzie do Stanów, to wiadomo trzeba się przebrać za kowboja (śmiech). Przywiozłem też dużo wspomnień. Między innymi takich, że wszystko jest tam odpowiednich rozmiarów. Wreszcie jest miejsce na świecie, gdzie mnie rozumieją. Autostrada ma nie dwa, ale sześć pasów i każdy jest tak szeroki, że czołg może na niego wjechać. Gdzie domy są tak przestronne, że nie muszę się zwijać w embriona żeby się wygodnie poczuć, a łóżka są takich rozmiarów, że nie muszę się zastanawiać, czy ma wystawać mi głowa, czy nogi. Pomyślałem sobie - kraj skrojony na miarę wielkich ludzi.
Na miarę Prokopa…
Tak, dokładnie.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tego polskiego "american dream". Prawie każdy z nas miał coś, co mu tę Amerykę w polskim domu symbolizowało, np. puszkę po coli. To,co ty miałeś na swojej meblościance?
Miałem plakaty z amerykańskich filmów, które oglądaliśmy z kaset VHS, z bardzo marnych kopii, bardzo źle przetłumaczone. Te filmy były średniej jakości, nie były to te produkcje , które otrzymywały Oscary. Bohaterowie mojej wyobraźni to byli Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, IT. Jego plakiet też miałem nad łóżkiem. Ze względu na fizyczne podobieństwo też się z nim identyfikowałem przez wiele lat. Ja Stanów doświadczałem przez pryzmat tego, jak pokazywał go Hollywood. Jak tam w końcu pojechałem, to okazało się, że w wielu miejscach ta rzeczywistość się mocno różni od tej kolorowej, znanej z ekranu.
Mówisz, że wszystko jest tam dopasowane do takich osób jak ty, czyli bardzo wysokich, ale czy jest coś, co zaburza ten obraz amerykańskiego snu, według ciebie? Co drażni?
Nie podoba mi się kształt amerykańskich gniazdek elektrycznych. Uważam, że nasze są lepsze i bardziej logiczne oraz sensowne. Nie podoba mi się, że tak, jak ma to miejsce w Wielkiej Brytanii, mają dwa oddzielne krany do ciepłej i zimnej wody. Jeżeli hydraulik umieścił je z dala od siebie, to możesz sobie pomyć ręce trochę w zimnej, trochę w ciepłej wodzie. Nie możesz mieć jednej letniej. Dużo drobiazgów mnie tam irytowało, które nie mają takiego znaczenia jak te duże rzeczy, które zaczęły mi w USA przeszkadzać.
Jedną z tych, która by mnie powstrzymywała przed wyprowadzeniem się tam i mieszkaniem w Stanach na stałe, to jest to, że wiele relacji z ludźmi jest serdecznych, szybkich, takich "insta", ale jednocześnie bardzo powierzchownych. Trudno tam jest wejść z kimś w taką głębszą dyskusję, nie mówiąc o budowaniu przyjaźni. Konwencja jest taka, że mówimy sobie "Hej, cześć, co u ciebie?", ale nie tak szybko się ludzie do siebie zbliżają. W Polsce jest odwrotnie. Na początku emanujemy nieufnością, niespecjalnie się do siebie uśmiechamy, wydaje nam się, że jakiś zboczeniec chce nas zaczepić w parku, ale potem, jak kogoś dopuścimy do siebie, to szeroko otwieramy serca i bardzo blisko potrafimy budować te relacje. Ja wolę tę naszą polskość w tej kwestii.
W jednym z odcinków twojego programu widzimy, jak kupujesz prezent dla Doroty Wellman, z którą współprowadzisz "Dzień dobry TVN". Czy ty zawsze przywozisz jej upominki z podróży?
Tak - i staram się szukać takich, które kojarzą się z miejscem, ale w sposób nieoczywisty. Ze Stanów mógłbym Dorocie przywieźć stringi z amerykańską flagą, w których by wystąpiła w "Dzień dobry TVN", ale wolałem przywieźć coś z miejsca tak randomowego, jak miejscowość na środku pustyni, gdzie nie ma nic. Jeden sklepik z pamiątkami. O dziwo, wchodzisz do tego sklepiku i w środku pracuje Polak. Czasami to spotkanie jest ważniejsze niż sam przedmiot.
Czy to działa w drugą stronę i Dorota też ci coś przywozi?
Ozdoby na nadgarstki. Te sznurki raz na jakiś czas się przecierają, więc gdy jest w Grecji, to kupuje i przywozi mi nowy egzemplarz, żebym miał na świeżo ozdobę na nadgarstku, co też jest dla mnie sposobem na to, bym o niej pamiętał w każdej sytuacji. Można powiedzieć, że taka mała Dorotka się w nich ukrywa.
"Niezwykłe Stany Prokopa" to nieco przewrotny tytuł. W jakim stanie Marcin Prokop jest obecnie?
Jestem teraz chyba w najlepszym stanie, w jakim byłem od wielu lat. Jestem okazem męstwa i zdrowia. Kiedy napiąłbym swój biceps, zobaczyłabyś, ile krzepy jest w tym 46-letnim ciele. Czuję się bardzo dobrze, badania wychodzą mi nie najgorsze. Nie choruję na żadną straszliwą chorobę, więc już wypełniłem wszystkie warunki do tego, by być szczęśliwym. I takim człowiekiem jestem. Pracuję w miejscu, w którym mogę realizować swoje pasje i marzenia. Chociażby takie jak ten program. Uwag,a teraz będę się podlizywał, więc poczujesz zapach świeżo palonej wazeliny. Dzięki temu, że moja stacja mi zaufała i pozwoliła zrobić ten program po swojemu, możecie oglądać "Niezwykłe Stany Prokopa" w każdą niedzielę.
Gdyby zadzwoniła konkurencyjna stacja, czyli TVP, to byś powiedział…?
Konkurencyjna stacja TVP? Od kiedy to TVP jest konkurencją TVN-u? Proszę cię.
Ale gdyby zadzwonili?
To bym powiedział: "Hasta la vista". Co znaczy po hiszpańsku: "Nigdy w życiu".
Dlaczego?
Bo już tam byłem i wiem, jak to smakuje. No gdzie. Przyjdzie kolejny polityczny komisarz i będę musiał tańczyć tak, jak on mi zagra? Nie, nie, nie. Ja chcę pracować w miejscu, gdzie decyduje merytoryka, a nie polityczne sympatie. Tu, na tej ziemi, polskiej ziemi, choć trochę amerykańskiej.
Tęsknisz za swoim kolegą Szymonem Hołownią?
On przecież wciąż żyje.
Ale zmienił miejsce pracy.
Prywatnie nadal jesteśmy kumplami, tutaj nic się nie zmieniło, a to, że mi go brakowało w "Mam Talent!" jako człowieka, z którym ten program razem przez lata tworzyliśmy... No cóż, wybrał tak a nie inaczej. Nie ma co, jak to się mówi, płakać nad rozlanym marszałkiem.
On awansował do roli marszałka, ty - jurora programu "Mam Talent!". Jak to jest, gdy zmienia się rolę? Obrasta w piórka?
Nie. Myślę, że obrastanie w piórka czy ten etap takiego zachwycania się kolejnymi rolami w programach, które prowadzę, już dawno mam za sobą. To nie jest tak, że teraz nagle poczułem się bardziej doceniony, zauważony, lepszy, czy bardziej znaczący. Przede wszystkim dostałem szansę siedzieć zamiast stać. To jest wielka zmiana, bo kilkanaście godzin nagrań robiło swoje i moje łydki nie były gotowe na to przez ostatnie lata.
A po drugie, mogę wreszcie oglądać ten program, co nie było takie oczywiste przez ostatnie lata, bo jak wiesz, podczas pracy za kulisami staliśmy tyłem do sceny. Nagle teraz siedzę przodem do sceny i widzę te występy. Czy ty wiesz, że ja dopiero niedawno się dowiedziałem, że w tym programie występowały kiedyś takie gwiazdy jak Ewelina Lisowska czy Daria Zawiałow? Ja tych ludzi w ogóle nie widziałem. Byłem do nich tyłem cały czas, a teraz ich widzę.
Zlitowała się ta produkcja nad tobą.
Zobaczyli, że już jestem stary, niedołężny, garbię się, stojąc tam na tej czerwonej kotarze. Pomyśleli sobie: "Nie jest drogi, nie ucieknie daleko, nie odmówi. Dajmy go na jurora".
To na koniec naszej rozmowy zapytam cię o to, kogo byś zabrał ze sobą do Stanów poza żoną i córką?
Zabrałbym Kasię Michalak z PR-u TVN-u, bo nie była jeszcze w Stanach, a kocha się w Adamie Driverze, pomogłoby jej to spełnić marzenie o wspólnym zdjęciu na meblościance. Zabrałbym ze sobą Dorotę Wellman, bo chyba też nigdy nie była w Stanach i by mogła nieźle nastraszyć Amerykanów, gdyby zaczęła pokrzykiwać, jak krzyczy tutaj na naszych, więc zrobiłaby tam porządek. Może by nawet Trumpa pogoniła i zajęła jego miejsce. Zabrałbym swojego prawnika i księgowego, dwie osoby, które pomogłyby mi nie wpaść w kłopoty. Widzę, że podczas naszej rozmowy patrzysz na mnie błagalnie, więc też możesz jechać (śmiech).
Dzięki. A prawnika i księgowego zabrałbyś, bo mieliście trochę ekscesów podczas tej wyprawy?
Co było w Stanach, niech zostanie w Stanach. Srebrne pierścienie nie kupiły się same. Tyle ci powiem (śmiech).