Nagrała Pani płytę zupełnie niezwykłą i jedyną w swoim rodzaju. „Wracam” to wielkie przeboje zaśpiewane a cappella. Sześć głosów, a śpiewa Pani.. sama i tylko Pani głos? Jak to się robił

Tak po prostu, zaśpiewałam i nagrałam.

To nie mogło być proste!?

Żeby coś takiego zrobić, trzeba mieć warsztat, doświadczenie, umiejętności, wykształcenie muzyczne, świadomość muzyczną – warsztatową i wokalną. Długa lista, prawda? Nie każdy, kto śpiewa solo, potrafiłby taką płytę nagrać. Płyta nosi tytuł "Wracam", ponieważ wracam w niej do początków mojej kariery, gdy przez 10 lat śpiewałam wielogłosowo w zespole Spiritual Singers Band. Wiele się tam nauczyłam. Rozkochałam się wtedy w śpiewaniu wielogłosowym. To naprawdę niesamowite, ile ludzki głos może zaśpiewać, jak może być plastyczny. I ekonomiczny, bo można nagrywać bez akompaniamentu instrumentów.

Reklama

Z nagraniem takiej płyty czekałam jednak 38 lat. Praca nad "Wracam" była jak samotna wyprawa na rozległe morze i odkrywanie lądów nieznanych. Bo choć wiem, co to jest śpiewanie a cappella, to ta płyta pokazała mi wiele przestrzeni i aspektów, o których jeszcze nic nie wiedziałam. Poznałam siebie z innej nowej strony, wiele się o sobie nauczyłam.

Czego się Pani o sobie nauczyła?

Wydawało mi się, że jestem cierpliwa. Szkoła muzyczna uczy pokory. Od 38 lat miałam poczucie, że rozumiem mój zawód. A tu parę razy dochodziłam do ściany, czułam się bezradna i chciałam zrezygnować. Jestem jednak upartym Koziorożcem i doprowadziłam sprawę do końca.

Nie ma Pani dla siebie litości, po nagraniu "Wracam", weszła Pani na plan "Tańca z gwiazdami". To też katorżnicza wręcz praca.

Myślałam, że maksymalnie przykręciłam sobie śrubę, nagrywając samodzielnie, w szafie w moim domu piosenki do "Wracam". Otóż nie. Poszłam dalej i poznaję Olgę, o której nie miałam do tej pory pojęcia. W tym cały jest ambaras, że sama zapełniam sobie kalendarz. Cieszę się, że będę robiła fajne projekty i idę w to. Nie ważne, czy woda jest głęboka, prąd wartki i czyhają na mnie wiry. Prawda jest taka, że zwykle wszystko mi się udaje, za co się nie wezmę, wychodzi. Choć mozół bywa bolesny i miewam chwile zwątpienia.

Trwa ładowanie wpisu

Aranżacje na płycie „Wracam” są piękne, ale chyba było piekielnie trudno je wykonać?

Napisał je Jacek Zamecki, mój znakomity kolega z Wrocławia, jedyny w Polsce specjalista od aranżacji a cappella. Wybrałam sobie na płytę lżejszy repertuar, piosenki, które wszyscy znają, evergreeny. Nagrałam. Choć wiele godzin nagrań z tego tysiąca, poszło do kosza. Nie umiem odpuszczać. Jak byłam przekonana, że jest nie tak, nagrywałam po raz kolejny. Śpiewanie wielogłosowej jest trudne. Musiałam polegać sama na sobie. Nie miałam bazy, playbacku, podkładu muzycznego. Muzyka daje nastrój, tempo. Praca nad "Wracam" pomogła mi w wielu aspektach. Poukładałam sobie w głowie wiele spraw.

Jest pani perfekcjonistką?

Niestety tak, bo to też mnie zabija. Nikt by wielu rzeczy nie usłyszał, ale bardzo mi zależało, żeby każdy dźwięk, fermatkę każdą dopieścić. Umordowałam się przy tej płycie, ale jestem szczęśliwa, bo nie dość, że zrobiłam coś takiego pierwsza w Polsce, to mam poczucie, że zrobiłam coś naprawdę wyjątkowego. I niekomercyjnego. Nie jestem w stanie z tą płytą koncertować, bo przecież się nie sklonuję. Wiele osób mi odradzało "Wracam" właśnie z tego powodu, że nie będę mogła zarabiać na koncertach, ale nigdy w życiu nie robiłam niczego tylko dla pieniędzy. Nie pracuję oczywiście za darmo, lubię, jak mi płacą dobrze za moją pracę, ale zależy mi na rozwoju. Szukam nowych wyzwań, zawsze muszę wejść o szczebel wyżej.

"Nie oczekuję, nie kalkuluję, tańczę najlepiej, jak potrafię" - mówi Olga Bończyk / Materiały prasowe / Bartosz Maciejewski

Jak się Pani przygotowuje do "Tańca z gwiazdami"?

Znowu powtórka z rozrywki, czyli po raz kolejny stawiam sobie wyzwanie. To, czego nie przerobiłam, nagrywając płytę, tu dostaję w podwójnej dawce. Przy "Wracam"” siedziałam sobie w domu, w szafie, bo tam najlepsza akustyka, i sama organizowała sobie czas. W "Tańcu z gwiazdami" terminy gonią, czasu jest niewiele, niczego przesunąć się nie da. Mamy 4 tygodnie, żeby nauczyć się wszystkich tańców. Na dwa tygodnie przed pierwszym live’em dowiedzieliśmy się, co będziemy tańczyć. To strasznie mało na przygotowanie układów choreograficznych, ustawienia ciała. Lubię tańczyć, ale tańczyłam "u cioci na imieninach". Taniec towarzyski jest upiornie trudny. Nie mogę jeszcze zdradzić, co będę tańczyć w pierwszym odcinku, bo do milczenia zobowiązuje mnie kontrakt, ale każdy, kto słyszy nazwę tańca, mówi mi, że to ogromne wyzwanie dla takiego żołtodzioba, jak ja. Po prostu skok na główkę. Podczas tańca towarzyskiego pracuje się całym ciałem. W związku z tym bolą mnie wszystkie mięśnie, każdy centymetr ciała. Mam otapejpowane kolano, nadwyrężone żebro, itp. Czuję się trochę jak po zderzeniu z tirem. Uwielbiam jednak tańczyć. Mam znakomitego partnera, Marcina Zaprawę, który jest niewyobrażalnie cierpliwy i wyrozumiały. Powinien żywcem pójść do nieba. Przyznam się, że czasem podczas tańca mój mózg nie komunikuje się z ciałem. Rozmawiałam z innymi gwiazdami z programu i czują to samo. Kroczki i nogi sobie, głowa – sobie. I tak wchodzę codziennie na ten mój taneczny Mont Everest. Nie oczekuję, nie kalkuluję, tańczę najlepiej, jak potrafię. Traktuję "Taniec z gwiazdami" jak fajną przygodę.

OBSERWUJ kanał Dziennik.pl na WhatsAppie