"Tradycyja" to muzyczny portret śląskiej różnorodności. Dlaczego tak Panu zależało, żeby tę śląską, muzyczną tradycję pokazać?

Ten pomysł od dawna chodził mi po głowie. Może od 2015 albo 2017 r.? Dokładnie nie pamiętam. Wtedy zapisałem sobie już tytuł. Mówiłem o tym różnym ludziom, ale nie słyszałem entuzjazmu. Śląska muzyka, tak samo jak akordeon, kojarzyła się często z przaśną imprezą, z biesiadą. Przekornie postanowiłem więc to zrobić. Dlatego powstał projekt „Tradycyja”. Pandemia, paradoksalnie, bardzo mi się przysłużyła. To był taki czas, który był zaworem spustowym tego pomysłu. Miałem przestrzeń i motywację. Tak od 2020 r. zaczęło to powstawać.

Reklama

Namówił Pan do współpracy ludzi z bardzo różnych, muzycznych regionów.

O to właśnie chodziło. O połączenie różnych światów i sposobów ekspresji. Bo taki właśnie jest Śląsk – nieoczywisty, bardzo dynamiczny, zaskakujący, nieszablonowy i niezwykle nowoczesny. Wszystkich muzyków, którzy zagrali na "Tradycyji" łączy to, że urodzili się na Śląsku. Mamy m.in. ska Uli Dudziak, trele Cezika, bluesa Sebka Riedla. Są też Kasia Moś i Piotrek Kupicha. Dla wielu osób może to być zaskoczeniem, że to śląskie plemię tak brzmi i tak wygląda. W "Tradycyji" pokazujemy różnorodność śląskiej kultury – od węgla, przez powstania, etos pracy, patriotyzm aż po nowoczesne przemiany, które tu zaszły. Na płycie słyszymy muzykę symfoniczną i elektronikę. Nowoczesność spotyka więc tradycję. Śląsk to jest przecież też Wojciech Kilar, Karol Szymanowski i Henryk Mikołaj Górecki.

Reklama

Ma też "Tradycyja" ciekawą oprawę plastyczną. Płyta jest pięknie ilustrowana. Skąd ten pomysł?

To mój kolejny pomysł, który czekał na swoją okazję. Od dawna marzyłem, żeby zaprosić do współpracy Grzesia Chudego. Znamy się od wielu lat. Namalował piękne akwarele do każdego z utworów. Te akwarele potem były inspiracja do stworzenia scenografii koncertu, który odbył się w katowickim Spodku. Zostały pięknie ożywione. Są baśniowe, bo Śląsk bywa baśniowy. Fajnie się trzymają razem ta grafika, muzycy, muzyka i teksty w "Tradycyji".

Jest Pan hanysem z urodzenia, czy adoptowanym?

Mieszkam na Śląsku 25 lat, więc Hanysem też w pewnym sensie już chyba jestem. Jestem też trochę gorolem, bo urodziłem się w Jeleniej Górze. Przyjechałem do Katowic uczyć się w Akademii Muzycznej i zostałem. To fajny czas. Cały czas obserwuję, jak Śląsk się rozwija i zmienia. Byłem kiedyś na konkursie akordeonowym w USA, w Detroit w 2005 roku, po powrocie uderzył mnie olbrzymi kontrast, niestety na niekorzyść śląska. Minęło kilkanaście lat. Rok temu po powrocie z Chicago ten kontrast dalej pozostał, ale już teraz na korzyść Śląska :) Teraz na Śląsku spełnia się nasz "american dream". Mamy tu np. rewelacyjne zaplecze muzyczne, sale koncertowe, filharmonię, szkoły muzyczne – światowa klasa. Nie muszę nigdzie jeździć, by nagrywać.

„Tradycyja” to nowa płyta akordeonisty Marcina Wyrostka / Materiały prasowe

Pięknie mówi Pan o Śląsku. Co Pana jeszcze tam urzekło?

Ludzie, przede wszystkim ludzie. Od początku czułem się tu jak u siebie. Żona za mną też tu przyjechała. Oboje jesteśmy takie boroczki z Jeleniej Góry. Hanysi nas przygarnęli i czujemy się tutaj bardzo dobrze. Ślązacy są bardzo gościnni. Np. taka historia. Kiedyś miałem sesję zdjęciową w Katowicach. Pewna pani zaprosiła nas do siebie na ciasto. Zjedliśmy, wypiliśmy kawę i herbatę, pośpiewaliśmy piosenki. Taki tu jest klimat otwartości i gościnności. Inną rzeczą jest moja tęsknota genetyczna do domu rodzinnego w Jeleniej Górze, ale namiastkę mam na południu Śląska – Bielsko-Biała i okolice Beskidu Żywieckiego.

A muzycy ze Śląska?

Oni mnie też tu zatrzymali – moi przyjaciele muzycy, z którymi gram od ponad 20 lat. Zaczęliśmy jeszcze na uczelni. Zmontowałem zespół i tak już zostało. Tak, nie wyobrażam sobie innego miejsca w Polsce poza Śląskiem, gdzie czułbym się jak w domu. Ja, gorol, wrosłem w tę kulturę. Gdy pracowaliśmy nad "Tradycyją", dostałem wsparcie od lokalnych władz.

Tytuł płyty – „Tradycyja” – to po prostu po śląsku tradycja?

To coś więcej. "Cyja" to po śląsku akordeon, bardzo śląski instrument. Mówi się: "akordeon w domu, harmonia w rodzinie".

Akordeon to Pana pierwszy instrument?

Pierwszy i pewnie ostatni. Choć próbowałem i próbuje też innych instrumentów klawiszowych, grałem kiedyś np. na organach w kościele i na fortepianie.

Akordeon nie wszystkim i nie zawsze kojarzy się z fajną muzyką. To się zmienia?

Kiedy brałem udział w programie "Mam talent" - to było 15 lat temu – to nagle wszyscy zaczęli się przyznawać, że w domu jest akordeon. Na Śląsku dzieci najpierw dostawały smoczek, a potem, jak wyrastały z wieku niemowlęcego – akordeon. Wiem, że akordeon bywa uważany jeszcze czasem za instrument obciachowy, ale to się zmienia. Oczywiście, to jest dość młody instrument, ale ma wiele odmian i zajmuje bardzo ważne miejsce w muzyce np. hiszpańskiej czy francuskiej. Dlatego w "Tradycyji" spełniłem swoje marzenie i zestawiłem akordeon z wykonawcami z różnych nurtów, żeby ludzie usłyszeli, jak świetnie brzmi w jazzie czy nawet reggae. Kiedy jeszcze studiowałem w Katowicach, jeździłem na konkursy akordeonowe po świecie. Spotykaliśmy się w naszym akordeonowym światku, żyliśmy w naszej muzycznej bańce. Potem przekonałem się, że ludzie z zewnątrz tej bańki nas nie znają. Wyszedłem więc im naprzeciw. Grałem z wieloma muzykami, m.in. z Marylą Rodowicz, Kayah, Lady Pank. To jest fajne, że się wychodzi poza ramy.

"Tradycyja" Marcina Wyrostka to muzyczny portret śląskiej różnorodności / AKPA / Mieszko Piętka

Akordeon to chyba trudny technicznie instrument?

Trzeba obsługiwać klawiatury i miech. Klawiatur nie widać, np. z fortepianem jest łatwiej, bo można sobie na klawiaturę zerkać. Lekki też nie jest, bo waży 20 kg, ale wszystko wynagradza brzmieniem, możliwościami ekspresji. Wydaje mi się obiektywnie, że każdy instrument jest trudny, jeśli chcemy go właściwie, w pełni wykorzystać. Każdy instrument wymaga tysięcy godzin ćwiczeń. Przede mną jeszcze wiele pracy, by być z akordeonem jednością.

Ile godzin pan dziennie ćwiczy?

Różnie. Godzinę, dwie lub sześć - poświęcam muzyce tyle czasu, ile tylko jest to możliwe. Przed koncertami, nagraniami ćwiczę o wiele dłużej. Przed koncertem "Tradycyji" w katowickim Spodku pobiłem chyba rekord, bo grałem po 22 godziny – siadałem o godz. 18 i kończyłem następnego dnia o godz. 16.