Magazyn "Newsweek" nazwał go "niezwykłym paparazzo". Na wystawach, na których pokazywano prace Rona Galelli można było zobaczyć zrobione przez niego zdjęcia gwiazd - m.in. Micka Jaggera, Jackie Onassis, Grety Garbo, Brigitte Bardot, Marlona Brando, Andy'ego Warhola, Seana Penna, Elizabeth Taylor, Franka Sinatry, Penélope Cruz i wielu innych. Fotografie te ukazywały się na łamach m.in. magazynów "Life", "Time", "Rolling Stone", "Vogue" i "Vanity Fair".

Reklama

"Dobre zdjęcie musi być ostre i powinna na nim być sławna osoba, która robi coś, co sławy nie przynosi. Dlatego moim ulubionym fotografem jest Ron Galella" - mówił Andy Warhol, papież "pop artu", który przyjaźnił się z Galellą.

Galella, wyklęty przez gwiazdy, sam stał się sławny. Dziennikarze robili z nim wywiady, powstawały o nim filmy, a jego książki ze zdjęciami, o których mówił, że są jego dziećmi, świetnie się sprzedają do dziś. Fotograf wystawiał swe dzieła w najbardziej prestiżowych muzeach świata (m.in. w słynnej, nowojorskiej MoMA), a wernisaże wystaw pełne były gwiazd.

Postrach gwiazd

Był jednym z pierwszych paparazzi, którzy stali się postrachem gwiazd. Gdy zaczynał na początku lat 60. XX w., kończyła się era kultu gwiazd, który pielęgnowały wielkie, hollywoodzkie wytwórnie filmowe. Trudno sobie to teraz wyobrazić, ale dawno temu większość zdjęć gwiazd kina, które publikowała prasa, była troskliwie przygotowana przez producentów, opiekujących się aktorami.

Reklama

Za gwiazdami Galella jeździł po całym świecie i bywał bezlitosny. Robił zdjęcia z ukrycia, przebierał się – np. by sfotografować Jackie Kennedy Onassis na jachcie jej drugiego męża, wystąpił w stroju greckiego rybaka.

Sława Galelli opromienia teraz jego kolegów po fachu, choć on sam ubolewa nad tym, jak nisko upadli współcześni paparazzi. Nazywa ich chuliganami, którzy hordami, jak hieny, napastują swoje ofiary. Galella twierdzi, że dobry paparazzo musi działać z zaskoczenia, bo tylko wtedy zrobi dobre zdjęcie i uda mu się naprawdę zajrzeć w oczy osobie, którą fotografuje. Dla Galelli najważniejsza była po prostu ukryta kamera. Fotograf nigdy nie prosił o pozwolenie na zrobienie zdjęcia. On patrzył prosto w oczy ludziom, których fotografował. Gdy zaczynali protestować, on już miał na kliszy to, czego chciał. Jego atutami zawsze były, jak podkreśla, szybkość i spryt.

W licznych wywiadach opowiadał, że bardzo lubił robić zdjęcia grupom rozmawiających osób, dzięki czemu można było zaobserwować relacje między gwiazdami, np. na imprezach po premierach filmów.

O swoich zawodowych pasjach, obsesjach, zasadach i problemach mówił Galella w filmie pt. "Smash His Camera" (Rozbij jego aparat fotograficzny) reż. Leona Gasta, który miał premierę na festiwalu w Sundance w 2010 r.

Marlon Brando wybił Ronowi Galelli pięć zębów / PAP/DPA

Siła fotografii

"Wykonać ludziom zdjęcia - to gwałcić ich i oglądać ich takimi, jacy siebie nie widują: w ten sposób ludzie ci stają się przedmiotami, które mogliby symbolicznie mieć. Podobnie, jak aparat fotograficzny jest sublimacją broni, robienie komuś zdjęcia - stanowi sublimację morderstwa - łagodnego morderstwa, pasującego do naszych smutnych, pełnych strachu czasów" - napisała Susan Sontag, teoretyk sztuki, pisarka i publicystka.

Potęga fotografii jest wielka, kształtuje sposób, w jaki patrzymy na świat. Jest naszą pamięcią. Dlatego hollywoodzcy potentaci przez wiele lat walczyli o to, by do mediów docierały tylko wystudiowane zdjęcia ich podopiecznych. Teraz gwiazdy, gwiazdeczki i celebryci flirtują z mediami, a efekty bywają dla nich opłakane. Ron Galella z dezaprobatą mówił o poczynaniach np. Britney Spears, czy Miley Cyrus, które sprzedawały swoją prywatność, bo "znika tajemnica".

Odkrywanie "duszy" gwiazd

O swojej sztuce, metodach pracy i odkrywaniu "duszy" gwiazd, opowiadał potem chętnie m.in. w swoich książkach. Warto przyjrzeć się dokładnie czarno-białym zdjęciom, które robił Galella - wiele z nich to naprawdę świetne portrety.

Ron Galella urodził się 10 stycznia 1931 r. w nowojorskim Bronksie. Zmarł 30 kwietnia 2022 r. Był synem imigranta z Włoch. Fotografować zaczął w wojsku, gdy służył w Air Force podczas wojny koreańskiej. Zainteresowały go wtedy gwiazdy, które odwiedzały amerykańskich żołnierzy, walczących na froncie. Galella opowiada, że zawsze był ciekaw, czy blask, który otacza gwiazdy jest prawdziwy i czy w rzeczywistości są tak samo olśniewające jak na ekranie. Po latach fotograf twierdził, że każdy może zostać gwiazdą, to sprawa kreacji. A prawdziwą potęgę celebryci zawdzięczają tym, którzy utrwalają ich wizerunek.

Po zakończeniu służby wojskowej Galella postanowił zarabiać na życie jako fotograf. Mozolnie wypracowywał swój styl i metody pracy. By pozbyć się nieśmiałości i lepiej zrozumieć tych, których ścigał z aparatem w ręku, zdecydował się nawet na wzięcie kilku lekcji aktorstwa.

Paparazzo, zawód wysokiego ryzyka

Licząca kilkadziesiąt lat kariera Rona Galelli obfitowała w wydarzenia mrożące krew w żyłach. Zdarzało się, że solidnie oberwał. To, że mu wymyślano, było na porządku dziennym. W 1973 r. śledził Marlona Brando i Dicka Cavetta (słynny amerykański dziennikarz) w Chinatown. Brando stracił wtedy cierpliwość, uderzył Galellę tak mocno, że wybił mu pięć zębów. Galella i Brando spotkali się później w sądzie; aktor musiał zapłacić fotografowi 4 tys. dolarów odszkodowania. Potem Galella znowu pojawił się na drodze Brando. Wyciągnął jednak wnioski z przeszłości i nosił na głowie specjalny hełm.

Richard Burton, gdy Galella zrobił z ukrycia zdjęcia jemu i Elizabeth Taylor w Meksyku, wysłał ludzi, by zabrali mu kliszę. Miał również Galella problemy m.in. z Brigitte Bardot i jej narzeczonym.

Wyrzutów sumienia fotograf nie miał. Twierdził co prawda, że smutno mu się zrobiło, gdy spotkał w Nowym Jorku, w 1969 r. Gretę Garbo. Gwiazda ukrywała się wtedy już od kilku lat przed światem. Galella oczywiście zaczął robić jej zdjęcia, a ona krzyczała: "Dlaczego mnie niepokoisz, nic ci przecież nie zrobiłam!". Galella nie poszedł za Garbo do domu, ale zdjęcia, które jej zrobił, opublikował. Widać na nich starszą, szczupłą kobietę, która usiłuje zasłonić twarz przed wścibskim fotografem.

Obsesja paparazzo

Obsesją Rona Galelli stała się Jacquelline Kennedy, pierwsza dama USA, a potem żona greckiego multimilionera. Zaczął ją śledzić pod koniec lat 60. Poświęcił jej dwie swoje książki, mówi o niej do tej pory, jak o kimś bliskim i nazywa swoją Moną Lisą. Jackie Kennedy-Onassis uważała go za nachalnego pasożyta i wytoczyła mu dwa procesy sądowe - w 1972 i 1982 r. Galella notorycznie łamał pierwszy wyrok, wydany przez nowojorski sąd, który nakazał mu trzymać się z daleka od wdowy po prezydencie. Paparazzo nic sobie z tego jednak nie robił. Dalej podążał za Jackie. Zachowały się np. zdjęcia, na których widać, jak Galella mierzy centymetrem odległość, jaka powinna dzielić go od Jacqueline Kennedy. Dopiero po 10 latach, po drugim wyroku przyrzekł, że zostawi ją w spokoju. Słowa dotrzymał.

Ron Galella miał obsesję na punkcie Jacqueline Kennedy Onassis / PAP/DPA / dpa

Galella podążał za Jackie krok w krok. Zrobił jej tysiące zdjęć - jak kupowała gazety, na spacerach w Central Parku, w restauracjach, z przyjaciółmi i z dziećmi. By do niej dotrzeć, przekupywał porterów, przebierał się i oszukiwał. Jackie wiele razy prosiła go, by przestał, nasyłała na niego pilnujących ją agentów Secret Service. Galella mówi teraz, że Jackie była hipokrytką i snobką. Uważał, że bardzo lubiła być w centrum wydarzeń, jego zainteresowanie schlebiało jej, ale nie chciała się do tego przyznać.

Jedno z najsłynniejszych zdjęć Jackie Kennedy zrobił Galella na przejściu dla pieszych w Nowym Jorku w 1971 r. Jackie patrzy prosto w kamerę, lekko się uśmiecha, a jej włosy rozwiewa wiatr. Żeby zrobić to zdjęcie, Galella ukrył się w taksówce. Gdy zobaczył Jackie, poprosił kierowcę, by użył klaksonu. Wtedy ona spojrzała w stronę taksówki, a fotograf nacisnął spust migawki.

Dlaczego paparazzo to paparazzo?

Termin "paparazzo" pochodzi z filmu "Słodkie życie" w reż. Federica Felliniego. Razem z głównym bohaterem, dziennikarzem Marcellem (w tej roli Marcello Mastroianni), pracował bezwzględny fotograf o nazwisku Paparazzo właśnie (zagrał go Walter Santesso).

Fellini mówił, że w szkole miał kolegę, niezwykle gadatliwego i ruchliwego, którego przezywano "paparazzo", co znaczyło po prostu "komar" (włoskie „pappataci", w dialekcie - paparazzo). Scenarzysta współpracujący z Fellinim, Ennio Flaiano twierdził z kolei, że termin ten pochodził z książki angielskiego pisarza Georgea Gissinga, opowiadającej o podróży do Włoch, pt. "By the Ionian Sea" - nazwisko Paparazzo nosił w niej właściciel hotelu.