Shannen Doherty zmarła 13 lipca ub.r. Miała 53 lat. Aktorka znana z roli Brendy Walsh w "Beverly Hills, 90210" i Prudence Halliwell w "Czarodziejkach" przez długi czas chorowała na raka piersi. Zachorowała w 2015 roku. W 2017 roku była w remisji, jednak dwa lata później nowotwór powrócił. Do samego końca nie traciła nadziei, że będzie zdrowa.
Starała się żyć normalnie
Shannen Doherty i Jason Priestley grali rodzeństwo w "Beverly Hills. 90210". Aktor spotkał się z Shannen Doherty kilka tygodni przed jej śmiercią. W rozmowie z magazynem "People" wspominał, że starała się robić wszystko, by nie było po niej widać cierpienia. "Shannen była chora przez bardzo długi czas i myślę, że wszyscy wiedzieliśmy, że w pewnym momencie coś się wydarzy. Ale ona wcale nie wyglądała na chorą, kiedy spędzałeś z nią czas" - wyznał.
Dodał, że Shannen chciała żyć normalnie. "Kiedy zmarła, było to dla nas częściowo zaskoczeniem, ponieważ nie wyglądała na chorą. To sprawiło, że naprawdę trudno było zrozumieć, co się dzieje. Oczywiście było to bardzo bolesne. W pewnym sensie wiedzieliśmy, że to nadejdzie, ale na to nie można się przygotować" - mówił Jason.
"Nie była gotowa"
Onkolog Lawrence D. Piro był przy Shannen Doherty w ostatnich chwilach jej życia. W rozmowie z portalem People nazwał ją "niesamowitą wojowniczką". Mówił, że do końca wierzyła, że uda się ją wyleczyć. "W ciągu ostatnich kilku tygodni sytuacja zrobiła się o wiele trudniejsza i wtedy stało się jasne, że zmierzamy w innym kierunku. W ciągu ostatnich kilku godzin była w miejscu, w którym czuła się bardzo komfortowo, spała, a otaczali ją jej bliscy przyjaciele. (...) Było ponuro i smutno, ale jednocześnie pięknie i kochająco. Najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że nie była gotowa odejść, ponieważ kochała życie" - opowiadał w wywiadzie z People.