Tomek Lipiński to legenda polskiego rocka. W roku 1978 zagrał swój pierwszy koncert. Sławę zdobył jako lider zespołów Tilt i Brygada Kryzys. Jego utwór "Nie pytaj mnie co jest dobre, a co złe" znalazł się na ścieżce dźwiękowej legendarnego filmu Władysława Pasikowskiego "Psy 2", a muzyka do filmu "Słodko-gorzki" otrzymała nagrodę na FPFF w Gdyni. Tomasz Lipiński w tym roku obchodzi 45. jubileusz swojej pracy twórczej, a w przyszłym ukaże się jego książka opisująca jego życie i jak postrzega świat.

Reklama

Samotność rockmana

Przed laty wyznał, że przez 15 lat walczył z depresją. W programie „Sto pytań do” muzyk przyznał, że już w dzieciństwie „niewielu było takich, którzy mieścili się w tym, czego doświadczał”.

Dodaje, że nawet na swoich koncertach, na których są tłumy ludzi, czuje się samotny. "Na scenie tak naprawdę jesteś sam albo prawie sam - z kilkoma osobami, z którymi występujesz" - podkreślał.

Tomasza Lipińskiego wychowywała matka. Ojciec muzyka, Eryk Lipiński był karykaturzystą, satyrykiem i autorem tekstów kabaretowych. Jego rodzice nie byli małżeństwem i matka muzyka została sama, gdy zaszła w ciążę.

"Taty małżeństwo było właściwie w rozsypce, Planowali wspólne życie, ale jak mama zaszła w ciążę , to okazało się jednak, że plany taty tego nie obejmują. I mama znalazła się w ciąży na ulicy. Przetrwała dzięki ludziom, koczując w różnych miejscach, czasami w ruinach, budząc się z włosami przymarzniętymi do muru w drugim czy trzecim miesiącu ciąży. To są rzeczy, które muszą się odbijać" - opowiadał.

Tomek Lipiński to legenda polskiego rocka. W roku 1978 zagrał swój pierwszy koncert. Sławę zdobył jako lider zespołów Tilt i Brygada Kryzys / TVP

Tomek Lipiński o depresji

Kilkanaście lat temu muzyk wyznał, że zmagał się z depresją. "Ludzie, którzy nigdy nie mieli epizodów depresyjnych, nie potrafią sobie wyobrazić, czym to jest. Kiedy jest się w głębokiej depresji, to nie można sobie wyobrazić czy przypomnieć, jak to jest, kiedy się nie jest w tym straszliwym stanie. (…) To są rzeczy, których nie można znieść, bo to boli. Boli, że słońce świeci, że się żyje. I w tych głębokich epizodach jest ta silny ból, że właściwie człowiek jest gotów zrobić wszystko, żeby ten ból zakończyć, łącznie z zakończeniem życia w tym momencie. To się wydaje wtedy racjonalne – opowiadał.

Dodaje, że prawdopodobnie nie żyłby dzisiaj, gdyby nie „uzyskał informacji z nauk Buddy, że „śmierć niekoniecznie jest końcem istnienia i pozbawienie siebie samego życia może być stworzeniem przyczyny do jeszcze większego cierpienia”.

Muzyk wspomina, jak zorientował się, że ma depresję. "Zaczęło się coś, czego nie rozumiałem. Wszystko wyblakło, straciłem zainteresowanie, napęd. Pamiętam, że chodziłem z psem do lasu i płakałem, a pies patrzył na mnie i mnie pocieszał. Któregoś dnia zobaczyłem w telewizji program o depresji i to było szokujące odkrycie" – opowiadał.

OBSERWUJ nas na WhatsApp