"Napis" sztuka wystawiana w Teatrze Ateneum, której autorem jest Gérald Sibleyras. Oto elegancka kamienica we współczesnym mieście. Jej mieszkańcy patrzą na innych trochę z góry, choć tak naprawdę są banalni, poprawni politycznie i mówią frazesami z telewizji. I tak spokojnie płynąłby dzień za dniem, gdyby nie pojawili się w kamienicy nowi lokatorzy, na pierwszy rzut oka mili i sympatyczni. Tylko dlaczego już po dwóch tygodniach o mężu nowej sąsiadki ktoś w windzie napisał, że jest własnym narządem płciowym? Pomówiony w ten prostolinijny sposób niejaki pan Lebrun wszczyna prywatne śledztwo. I oto już niebawem kwestia, kto tu naprawdę i dlaczego zasługuje na tytułowy napis w windzie, powolutku demontuje zadowolone z siebie samopoczucie pozostałych lokatorów. Okazuje się, że bezpieczne formułki i stereotypy nie obronią nikogo przed głębszą prawdą o sobie samym. "Napis" jest na pozór wesołą komedią, ale chyba lepiej pasują do niego słowa słynnej niegdyś piosenki: "z jednej strony śmiech szalony, z drugiej strony gorzka łza".
W sztuce "Napis" w Teatrze Ateneum brawurowo wciela się pan w jedną z głównych ról. Co to za postać?
Takiego kogoś, kim prywatnie nie chciałabym nigdy w życiu być. Miewałem takie doświadczenia, tego typu sąsiadów w swoim życiu. Musiałem znosić ludzi, którzy chcą wszystko o wszystkich wiedzieć. Dopóki nie dowiedzą się wszystkiego, nie mogą zaznać spokoju. Taki bohater mi się trafił. To wdzięczne zadanie, w tym sensie, że takie zastanawianie się nad tym, jak bronić takiego bohatera, bo każdego kogo gram chciałbym i staram się bronić.
Dowiedzieć się, co ten człowiek musiał przeżywać, gdy był młody albo jak ciężką pracą doszedł do tego, co ma i w mylny sposób próbuje zatrzymać tylko dla siebie. Bardzo często, kiedy osiągamy jakiś pułap, mamy problem z podzieleniem się tym, co mamy, dookoła z innymi. To jest również o tym. Okropna jakaś taka cecha, kilka cech, które ta postać posiada, ale jak mówił mój mistrz Gustaw Holoubek, warto przychodzić do teatru, tyko wtedy, gdy pada odpowiedź na sakramentalne pytanie: "Po co?". Po to, by pokazać takiego człowieka a gdy zobaczy go ktoś z widowni zastanowi się i powie: "Matko, mam nadzieję, że to nie o mnie".
To z jednej śliski, jak to się mówi dziś i wredny gość, ale z drugiej strony daje mu się pewien kredyt sympatii?
Trzeba pamiętać, że u tego typu ludzi tłem ich zachowania bardzo często są potworne kompleksy albo urazy, które przez całe życie niosą. Często najbardziej szlachetni i najbogatsi są ci, którzy z tą szlachetnością i bogactwem nie mieli nic wspólnego i nagle doszli do tytułów, pieniędzy. Uważają, że chwycili pana Boga za pięty i ten dobrostan mogą zachować właśnie tylko i wyłącznie dla siebie. Może dlatego go lubimy, bo próbuję go obdarzyć ludzką twarzą. Mam ogromne szczęście, bo moja teatralna żona jest wspaniałą, bardzo czujną i czułą, niezwykle utalentowaną aktorką - Emilia Komarnicka-Klynstra i my funkcjonujemy tutaj jako para ewidentnie. Ludzie, którzy poza wszystkim, co się dzieje kochają się.
Jak pan pracował nad komediową stroną tej postaci? Na scenie jest to bardzo widoczne, wręcz można powiedzieć genialnie zagrane?
Zawsze pracuję w ten sposób, że ja sobie rysuję swoich bohaterów. Bardzo korzystam z tego, co mam w głowie a mam bank pewnych zachowań. Lubię podpatrywać świat, przyglądać detalom a potem z tego czerpię. Jest kilka osób, które spotkałem w swoim życiu, które mnie swoją powagą i tym, że się na wszystkim najlepiej znają rozśmieszyły. Żeby im nie robić przykrości, z takiej może też obłudy własnej, nie dawałem im tego po sobie poznać. Jest kilka osób, z takiego świata polityki, czy kultury, które nie za bardzo wiedzą co mówią, ale mówią. One też były dla mnie pewnego rodzaju budulcem tego bohatera. To było bardzo ciekawe, że są w przestrzeni publicznej takie osoby.
Jakim pan jest sąsiadem?
Mam nadzieję, że jestem odwrotnością mojego bohatera. Tak się składa, że w miejscu, w którym mieszkamy mamy na pierwszym piętrze i na drugim sąsiadów i to jest wszystko. To bardzo mili, fajni, pomocni ludzie, których mogę tylko pozdrowić. Staram się być sąsiadem dyskretnym, pomocnym. Często pomagam z wyrachowania, żebym mógł też liczyć na pomoc i mogę. Lubię prowadzić dom otwarty, kiedy mamy gości. Lubię biesiadować i gadać, ale lubię też słuchać. Myślę, że jestem niezłym słuchaczem. Wierzę w małe ojczyzny, przeciwieństwo domów z kamerami, z kimś kto pilnuje, kto wchodzi, kto wychodzi. Bardzo mi się to źle kojarzy. Pamiętam czasy, kiedy tam, gdzie mieszkam, czyli na warszawskim Żoliborzu, można było na skróty przejść przez warszawskie osiedla. Dziś jest to niemożliwe. Ta potworna plaga odgradzania się powoduje, że ludzie są wobec siebie nieufni, anonimowi. Jako obywatel chciałbym żyć w normalnym kraju, w którym wartością człowieka nie jest ani jego stan posiadania, ani opcja polityczna, na którą głosuję, ani jakaś tam poprawność polityczna, tylko to jakim ktoś jest człowiekiem.
Mówi się, że Grzegorz Damięcki to ten najbardziej niewykorzystany Damięcki w świecie polskiego filmu i teatru. Zgodzi się pan z tym?
Ja tu jestem. Wszyscy wiedzą gdzie. To jest taki zawód bardzo niewymierny. Bardzo też pieczołowicie nad tym pracuję, nie chcę się rozmieniać, nie chcę robić rzeczy, które mnie nie interesują. Nie chcę doceniać, że dostałem w swoim życiu całą masę propozycji poniżej swoich oczekiwań. Nie chcę robić rzeczy, które mi się nie pozwolą rozwijać albo nie będą odpowiadały na jakieś ważne społecznie tematy. Jak sama pani widzi grając nawet w komedii można mówić o rzeczach ważny. To swoją droga bardzo trudny gatunek, bardzo łatwo przeszarżować, przeholować.
Publiczność bywa bardzo okrutna, bo potrafi się śmiać a za chwilę porzuca aktorów i zapada głucha cisza. Jestem tutaj, robię, pracuję na miarę swoich możliwości, tak jak niektórzy malarze artyści, którzy malują raz na jakiś czas obrazy, które są ważne a nie barbakan zimą, wiosną, latem, jesienią, czy w deszczu. Nie ujmując niczego artystom, którzy w ten sposób traktują swoją robotę. Ja ją traktuje inaczej. Jestem artystą, bez względu na to, czy to się komuś podoba, czy nie. Dlatego lubię, gdy jest głód mojej osoby a nie odwrotnie.
Za mało jest pana w tych dobrych serialach, platformowych - tak twierdza niektórzy.
Ciężko mi na ten cokolwiek powiedzieć. W tych, w których ciekawość moja oraz uprzejmość reżyserów pozwoliła mi zagościć, brałem udział. Jestem otwarty na propozycje. Jestem w miarę zdrowy, ciągle całkiem nieźle widzę, słyszę, więc jestem do dyspozycji.
Wiele kobiet uważa pana za jednego z amantów polskiego kina. Jak się pan z tym czuje?
Jest mi bardzo miło z tego powodu, że jeśli ktoś, jak to się mówi zaczepi na mnie oko i jest mu z tego powodu lepiej i również po to jestem. Nie przywiązuję się jednak zbytnio do tego. Z gustem się nie dyskutuje, to wszystko jest bardzo względne. Nie buduję na tym, ale jest mi miło, spotykam się z sympatią wielu pań i panów, jeżdżę na spotkania z widzami. Wielu z nich zadaje skomplikowane i dociekliwe pytania. Traktuję to bardzo poważnie. Dopóki jest zainteresowanie, dopóty będę uprawiał ten zawód.
Czego panu życzyć?
Zdrowia, czego i państwu życzę.