Kamila Szczawińska jest znaną polską modelką, psycholożką pracującą z kobietami i mamą trójki dzieci, w tym najmłodszej trzylatki. Znana jest z zamiłowania do sportów i ratowania zwierząt w potrzebie. Była twarzą najbardziej prestiżowych okładek i domów mody, występowała także na największych wybiegach świata. Z Kamilą umówiłam się na rozmowę i zdrowy sok w kawiarni I Love Juice na warszawskim Wilanowie. Spotkałyśmy się pomiędzy jej porannymi sesjami z pacjentkami a popołudniową trasą rowerową, którą planowała tuż po naszym spotkaniu – bez ruchu nie wyobraża sobie dnia.
Kasia Olubińska: Przypominam sobie, jak czytałam kiedyś jakiś wywiad z tobą i zwróciłam uwagę na to, co mówisz o mamach i dla mam. Pomyślałam wtedy, że bardzo chciałabym cię zaprosić do współpracy przy mojej nowej książce.
Kamila Szczawińska: Tak, pamiętam, że przechodziłam tu niedaleko, a ty mnie zaczepiłaś…
To było niesamowite – szłam i myślałam o tobie, a ty po prostu wyrosłaś mi przed oczami! Rozmawiałaś przez telefon, a ja nie chciałam ci przerywać. Pomyślałam wtedy, że to jest znak i że muszę napisać do ciebie na Instagramie.
Uśmiechnęłaś się do mnie bardzo ładnie, ja odwzajemniłam uśmiech i tak się zaczęło (śmiech).
Bardzo się cieszę, że rozmawiamy. Późno zostałam mamą, toteż nie od zawsze czytałam na Instagramie, jak toczy się życie innych mam; kiedy jednak zaczęłam się tym interesować, to w końcu wpadłam na ciebie. Dziękuję ci bardzo za to, co robisz: że mówisz o macierzyństwie prawdziwie, od serca – z myślą o tych wszystkich mamach, które może akurat w tym momencie są samotne lub potrzebują wsparcia, albo po prostu są ciekawe, jak to u ciebie wygląda. Na początku chciałabym zapytać, jak zmieniło cię macierzyństwo? Jak wpłynęło na twoje dotychczasowe życie?
W związku z tym, że jestem mamą trójki dzieci, muszę przyznać, że każde z nich wpłynęło na mnie zupełnie inaczej. Pierwsze dziecko było szalenie wyczekiwane; Julian to taki nasz pierwszy rodzynek, więc wszystko było wtedy niesamowicie ekscytujące: całe przeżywanie ciąży, każdego USG czy w ogóle jakiegokolwiek badania, analiza wyników itd. A kiedy syn się pojawił, świat wywrócił mi się do góry nogami.
Coś o tym wiem…
Pierwsze dwa tygodnie miałam migrenę, bo nie umiałam budzić się w nocy. Po prostu zawsze miałam mocny sen, a tu nagle ktoś mnie z niego wybijał po kilka razy, bo Julek prowadził dosyć intensywne życie nocne przez pierwsze kilka tygodni. Pierwsze dziewięć miesięcy byłam z Julkiem sama, zajmowałam się nim i uczyłam się wszystkiego, a potem postanowiłam wrócić na treningi. Ale okazało się, że słabo mi idą, że kręci mi się w głowie. Po zrobieniu badań okazało się, że jestem w drugiej ciąży z Kaliną – tak że po dziewięciu miesiącach byłam już w drugiej ciąży. Przez moje życie przeszły jednocześnie tornado, sztorm, nawałnice, wszystkie emocje od miłości i euforii po strach, panikę i niedowierzanie. Wiedziałam, że to prędzej czy później nastąpi, bo taki był plan, że zajdę w drugą ciążę, celowo się nie zabezpieczałam, ale nie sądziłam, że nastąpi to aż tak szybko. Cały strach minął, kiedy dowiedziałam się, że urodzę córkę, bo bardzo marzyłam, żeby mieć córkę.
Ja w ogóle sobie czegoś takiego nie wyobrażam…
Tak, to naprawdę był tajfun. Byłam młoda, kończyłam wtedy studia, pisałam pracę magisterską. Pamiętam, że wprowadziłam wtedy takie nietykalne "świętości", że na przykład między godziną trzynastą a piętnastą zawieszałam słuchawkę w domofonie i z nikim się nie widywałam, bo to był czas, który przeznaczałam na drzemkę z dziećmi. Wtedy względnie się regenerowałam, żeby mieć siły na stoczenie batalii w drugiej połowie dnia. Były oczywiście dni łatwiejsze, płynące spokojnie, ale – jak wiemy – w macierzyństwie jest też sporo trudnych momentów. Na przykład kiedy obydwoje długo chorowali i przez bite trzy tygodnie nie mogłam wyjść z domu. Do tego była brzydka pogoda, lało, wcześnie robiło się ciemno i dzieci nie miały co ze sobą zrobić w domu. Ten czas był ogromną lekcją pokory, cierpliwości, ale także poczucia ubezwłasnowolnienia, że już nie włożysz kurtki, nie weźmiesz torby i nie wyjdziesz z domu, kiedy będziesz chciała – że nie zrobisz tego, na co właśnie masz ochotę.
Takie chwile potrafią nas niesamowicie przytłoczyć…
To były momenty, kiedy budziłam się wręcz przerażona, z lękiem, że już nigdy nic nie zrobię spontanicznie, że już zawsze będę musiała ustawiać wszystko pod dzieci, że nie wyjdę z domu, jak mnie coś wkurzy, a wcześniej mogłam sobie po prostu wstać i wyjść; albo nawet nie musiało mnie nic wkurzyć, po prostu miałam ochotę iść do kina, wyjść i kupić książkę, i to robiłam. Z dwójką dzieci nawet wyjście do sklepu na zwykłe zakupy wiąże się z tym, że trzeba je ubrać – na przykład zimą w kombinezony – i z jednego przejścia na drugą stronę ulicy robi się półgodzinna wyprawa, jakbym wybierała się co najmniej na biegun; brakowało mi jedynie zaprzęgu psów husky, a w zasadzie to nie brakowało, bo zawsze są ze mną nasze dwa psy. Oczywiście z każdym kolejnym dzieckiem ilość wszystkiego: nakładu czasu czy nowych dziecięcych gadżetów, malała. W tej chwili moja najmłodsza córka Zoja ma niecałe trzy lata, a my już dawno pozbyliśmy się wszystkiego, co "dzidziusiowate": ona pije już z normalnych kubków, je sztućcami i od początku staraliśmy się, żeby przy niej tych dziecięcych gadżetów było jak najmniej. Z każdym dzieckiem jest inaczej. Na przykład Kalina i Julek uwielbiali jeździć samochodem, więc to było dla nas duże ułatwienie, ale Zoja nienawidzi jeździć autem i każda trasa z nią jest trudna; jeszcze nie zdążę dojechać do bramy wyjazdowej, a ona już wyje, że chce wyjść albo że ją boli brzuszek.
To musi być mocno stresujące, zwłaszcza kiedy dochodzi pośpiech, na przykład rano…
Tak, to prawda, każde dziecko ma jakieś przyzwyczajenia, inne potrzeby, inne trudności i teraz dopasowanie tego wszystkiego do siebie przy trójce dzieci jest sporym wyzwaniem. Ta nie lubi jeździć samochodem, a tu muszę zawieźć starszą na lekcje, tutaj muszę odebrać Julka, bo on ma jakieś zajęcia, więc to wszystko robi się dość skomplikowane: nagle stajesz się gimnastyczką artystyczną, bo musisz wykonywać szpagaty, żeby każdemu dziecku w tym wszystkim poświęcić też trochę siebie. O sobie samej zapominasz, bo już nie starcza na to czasu. Poza tym musisz też być psychologiem, bo na przykład jak Zoja jest w takim roztrzęsionym stanie, to nie pójdzie do samochodu; z kolei wiesz, że jak ci w tym aucie zaśnie, to potem w domu będzie szaleć do dwudziestej trzeciej i w zasadzie nie masz wieczoru. Więc na dobrą sprawę stajesz się takim termomixem – musisz być wielofunkcyjna, wszystko zrobić, o wszystkim pomyśleć, wszystko przewidzieć; jesteś kucharką, psycholożką, terapeutką własnych dzieci, pocieszycielką, i bardzo często w tych momentach brakuje kogoś, kto by się zaopiekował też tobą.
Fragment pochodzi z najnowszej książki Katarzyny Olubińskiej "Mama w wielkim mieście". O macierzyństwie i związanych z nich emocjami, w intymnych wywiadach Kasi Olubińskiej opowiedziały Anna Czartoryska-Niemczyka, Dominika Gwit-Dunaszewska, Klaudia Halejcio, Monika Hoffman-Piszora, Magdalena Lamparska, Kamila Szczawińska.