Występuje pani teraz w spektaklu "Mayday 3 - Bigamistka". Jak się gra w takiej komedii, bo to jest chyba osobna sztuka zagrać dobrze farsę?
Farsa to farsa, czyli czysta komedia. Inny rodzaj grania, opowiadania i poruszania się na deskach teatru. Byłam trochę zaskoczona, że tak polubiłam ten rodzaj obecności na scenie. Bywa, że my, aktorzy jesteśmy szufladkowani, gdy zaczniemy uprawiać któryś rodzaj naszej sztuki, ale mnie to na szczęście jak na razie omija. Robię dużo różnych rzeczy. Serdecznie zapraszam na "Mayday 3 - Bigamistka" w reż. Macieja Kowalewskiego, bo to czyste komediowe złoto. Spektakl jest hitem ponadczasowym. Pamiętam, że gdy byłam w krakowskiej szkole teatralnej, ta sztuka była na afiszu teatru Bagatela. To przedstawienie to teatralna jazda bez trzymanki, dwie godziny śmiechu. Widzowie szaleją. Tak samo jest, gdy gramy "Komedię odlotową, czyli lumbago" w reż. Olafa Lubaszenki w warszawskim Teatrze Capitol.
Czyli następuje wymiana dobrej energii między aktorami a widownią i vice versa?
Tak, bardzo to lubię. Ta dobra energia niesie mnie po spektaklu. Nawet jak przychodzę do teatru zmęczona, to wychodzę zrelaksowana. To obopólna radość.
"Może trochę przeginam"
Dużo Pani gra, spektakle, serial polski, serial niemiecki. Zmęczenie daje się Pani we znaki?
Może trochę przeginam, ale wiele rzeczy się na to składa. Nie chcę odrzucać dobrych propozycji, to taka zawodowa filozofia, która się świetnie sprawdza (śmiech). Czy jestem zmęczona? Jestem. Ostatnio jechałam na spektakl z Poznania do Gdańska. Zasnęłam w pociągu, odcięło mnie po prostu. Na szczęście obudziłam się 5 minut przed Gdańskiem. Dobrze się stało, bo pociąg jechał do Gdyni i musiałabym stamtąd wracać do Gdańska. Wyczynem dla mnie jest godzenie pracy z byciem mamą, sama praca nie.
Jak się pani to udaje?
Z pomocą rodziny, inaczej nie byłoby to możliwe. Mój zawód w tym nie pomaga, nie znosi żadnej konkurencji. Kiedyś tego nie rozumiałam, a teraz już wiem, jak to wygląda. Z drugiej strony bywa tak, że mam pięć wolnych dni z kolei i wtedy mogę być cały czas w domu.
"Miałam 18 lat i uległam presji"
Prawie została pani germanistką. Niemiecki się jednak teraz Pani bardzo przydaje. Wszystko się dzieje po coś?
Tak to wygląda. Wykorzystuję to, co mam, najlepiej jak potrafię. Połączyłam moją znajomość niemieckiego z aktorstwem. Teraz jak szukają aktorki, która mówi po niemiecku, to zapraszają mnie na zdjęcia próbne. Dostałam najpierw jeden serial "Der Masuren-Krimi", potem drugi "Der Usedom-Krimi". Te castingi nie są łatwe, ostateczna decyzje podejmuje niemiecka telewizja ARD. Tym bardziej się cieszę, że się udało.
Jak to się stało, że się Pani przebranżowiła z germanistki na aktorkę? Impuls?
Zawsze myślałam o aktorstwie, ale miałam 18 lat i uległam presji, że powinnam iść na konkretne studia. Poszłam więc na germanistykę. Szybko jednak się okazało, że to nie była droga dla mnie. Ten wybór obrócił się przeciwko mnie, bo musiałam z tej germanistyki rezygnować i zdawać egzaminy do szkoły aktorskiej. Dodatkowe nerwy i obciążenie. Egzaminy do szkoły aktorskiej to zawsze loteria.
A jak było w krakowskiej szkole aktorskiej?
Bardzo w porządku. Najpierw zdawałam do Warszawy, tam się nie dostałam i za rok spróbowałam w Krakowie. Przyjęli mnie. Mam świetne wspomnienia i bardzo dobre emocje związane ze szkołą.
"Na trzeźwo podeszłam do tematu"
Bardzo szybko Pani wystartowała w zawodzie. I z sukcesem.
Po prostu mam szczęście. Szczęście do ludzi, którzy stanęli na mojej drodze. Czasem słucham opowieści młodych aktorów, którzy kończą szkołę i nie mogą znaleźć dla siebie miejsca w zawodzie, nie mają pracy. To mnie trochę dołuje. Mnie te problemy ominęły. Od drugiego roku studiów grałam w teatrze, na czwartym dostałam rolę w filmie Jerzego Stuhra "Korowód", tuż po studiach zaczęłam grać w serialu. Ominął mnie ten szok, który mają czasem ludzie po ukończeniu szkoły teatralnej. Gdy zaczęłam studia aktorskie, wiedziałam od razu, że ta cudowna, szalona przygoda na uczelni się kiedyś skończy, że to jest fikcyjny świat i bezpieczny azyl, który z tym, co jest na zewnątrz, nie ma wiele wspólnego. Na trzeźwo podeszłam więc do tematu. I od razu robiłam dużo. Moim profesorowie wiedzieli, że nie ma lepszej szkoły od kontaktu z publicznością.
Są jakieś różnice pomiędzy pracą na planie polskiego i niemieckiego serialu?
Organizacyjne tak, są duże. W Niemczech zawsze mam swój mały pokoik z kanapą, lustrem i stolikiem. U nas nie ma czegoś takiego, najczęściej wszyscy siedzą razem w autobusie do make-up’u, a osobne miejsce przysługuje ewentualnie tym, którzy mają główne role. Na niemieckim planie nie jest ważne, jaką rolę gra aktor, każdy ma swoją prywatną przestrzeń, gdzie może zostawić swoje rzeczy, pobyć chwilę samemu, przespać się. Hm, jest jeszcze jedna rzecz. Tam o wiele większe znaczenie przykłada się do nagrywania dźwięku. U nas dźwiękowcy zawsze są gdzieś tam spychani na dalszy plan i to potem słychać. W Niemczech wiele dźwięków nagrywa się na planie, w Polsce robi się to w studio i efekty bywają często mało zachwycające.
Jak się Pani przełącza z jednej roli na drugą. Skąd Pani czerpie inspiracje?
Pracuję nad rolą krok po kroku. Postać powstaje podczas prób, podczas pracy z reżyserem. Nie wierzę w jakieś wyszukane metody aktorskie. To jest proces oparty na intuicji, na byciu tu i teraz w czasie prób. Nie nauczono mnie żadnych z takich metod w szkole aktorskiej. Co więcej, nie ufam aktorom, którzy wierzą w „metody”.
"Nie jestem celebrytką"
Nie bywa Pani na ściankach, na imprezach show-biznesowych, nie pojawia się Pani w portalach plotkarskich. Jak to się Pani udało?
Wierzę mocno, że trzeba zachować prywatność. Jestem aktorką, to jest mój zawód. Nie jestem celebrytką. Myślę, że moja praca nie wymaga tego, bym opowiadała o swojej prywatności. Choć oczywiście jestem w środowisku i chodzę na premiery teatralne i filmowe. Świat celebrytów jest zdecydowanie nie dla mnie, nie czuję go i nie potrafiłabym się w nim poruszać.