Napisała pani książkę pt. "Kobiety, które śpiewały Młynarskiego". Czy artystki, z którymi pani rozmawiała, śpiewały pani piosenki?
Wielką przyjemnością były te spontaniczne minikoncerciki, fragmenty piosenek nucone podczas wywiadów. Zostały w moim sercu i w dyktafonie. Wzruszało mnie zwłaszcza, gdy pani Stanisława Celińska, chcąc dotrzeć do konkretnego fragmentu, przepowiadała sobie frazy, tak jakby przesuwała koraliki, i gdy trafiała na odpowiedni, pełną piersią go wypowiadała. Piękne.
Skoro o śpiewaniu mówimy, bo ze śpiewaniem książka jest związana, warto wspomnieć, że jest pani tak naprawdę jedną z jej bohaterek. Śpiewała pani Młynarskiego. I stoi za tym historia romantyczna.
Gdyby nie ona, książki pewnie by nie było. Lata dziewięćdziesiąte, Uniwersytet Warszawski. Jako studentka lingwistyki stosowanej zobaczyłam ogłoszenie - Teatr Akademicki ogłasza nabór. Pamiętam, że usłyszałam coś w rodzaju głosu wewnętrznego: idź, odważ się, spróbuj. Poszłam, dostałam się do teatru. W trakcie prób wykluwało się uczucie do przyszłego małżonka. Z wzajemnością. I jakoś tak wpadliśmy sobie w ramiona w okolicach premiery spektaklu z piosenkami Wojciecha Młynarskiego, w którym oboje graliśmy. Dlatego pewnie piosenki te do dziś kojarzą mi się młodzieńczo i romantycznie - ze wspaniałym, studenckim czasem, gdy jesteśmy przekonani, że wszystko jest możliwe, a świat stoi przed nami otworem. Myślę, że dlatego po latach się reaktywowaliśmy i zrobiliśmy podobny spektakl już jako mocno dorośli ludzie. To jest jedna z sił napędowych, która mnie niosła przez tę książkę. Gdyby nie studencki epizod, pewnie nie miałabym tej energii.
Kiedy się narodził pomysł na tę książkę? Podzieliła się pani nim z Wojciechem Młynarskim, z którym robiła pani wywiad?
Pierwotny pomysł był taki, że napiszę w ogóle o artystach śpiewających jego piosenki, aktorach i aktorkach, piosenkarzach i piosenkarkach. Pan Wojciech oddzwonił do mnie w pewien sobotni poranek. Zastygłam i słuchałam. Pamiętam dwa zdania: że pomysł jest ciekawy i warto o nim podyskutować. Nie powiedział "nie". Zachęcona jego przyzwoleniem zaczęłam zbierać materiały. Niestety, potem nastąpiły trudne momenty w moim życiu prywatnym, a w jeszcze kolejnym roku zmarł pan Wojciech i wydało mi się nietaktownym pisać o nim tuż po jego śmierci. Cały czas jednak ten pomysł mi towarzyszył. Kiedy przyszła pandemia, dostałam z wydawnictwa propozycję napisania biografii pewnego polskiego aktora. Jednak klasyczne biografie to nie moja bajka. Powiedziałam, że mam inny projekt - o kobietach śpiewających Młynarskiego. Nasze oczekiwania w końcu się rozminęły, ale na szczęście na mojej drodze pojawiło się wydawnictwo Marginesy, w którym czuje się ogromny szacunek dla polskiej kultury. Proces pracy nad książką "Kobiety, które śpiewały Młynarskiego" rozłożył się więc na kilka lat. A przyspieszył podczas lockdownu - nie było premier, pokazów, wydarzeń kulturalnych, w których jako dziennikarka "Twojego Stylu" biorę udział. Miałam zatem więcej przestrzeni.
Dlaczego zostały kobiety śpiewające Młynarskiego? Bez mężczyzn?
Jestem kobietą, pracuję w kobiecym piśmie. A teksty Wojciecha Młynarskiego śpiewało naprawdę bardzo dużo artystek. Poza tym jestem mocno przywiązana do opowiadania "herstorii", czyli historii z punktu widzenia kobiet. Propaguję kobiecy punkt widzenia i nasze osiągnięcia. Przez stulecia ta proporcja nie była równa. Chciałam więc tym razem oddać głos kobietom. Wymyśliłam, że skoro mistrz napisał "12 godzin z życia kobiety", to pań też będzie tuzin. Wydawało mi się to dobrą liczbą, dzięki której mogłam pokazać – tak jak mieniące się fasety w diamencie – postać pana Wojciecha z różnych stron. Jedne bohaterki się z nim bardziej przyjaźniły, a mniej jego piosenek śpiewały - tak jak Ewa Wiśniewska na przykład. A inne – więcej śpiewały, a mniej znały go na stopie prywatnej.
Książka nosi tytuł "Kobiety, które śpiewały Młynarskiego". Łatwo o przejęzyczenie i zrobią się z tego tytułu "kobiety Młynarskiego". Spotyka się pani z taką interpretacją? Jest moda na historie mocno prywatne.
To coś, czego chciałam za wszelką cenę uniknąć, nawet ryzykując, że tej książki nie napiszę. Nie chciałam się "wkręcać" w takie historie ze względu na szacunek dla pana Wojciecha i jego rodziny. To jest książka napisana z zachwytu nad twórczością, poezją i polszczyzną, o zawodowych przyjaźniach i o namiętności do sztuki.
Czy Wojciech Młynarski pisał teksty dla kobiet, bo go o to prosiły? Czy tak po prostu pisał teksty z kobiecej perspektywy?
Pisał dużo na zamówienie, np. dla Alicji Majewskiej, Ewy Bem, Stanisławy Celińskiej. Często wiązało się to ze współpracą z konkretnym kompozytorem, np. z Włodzimierzem Korczem. Jest piosenka "Jeszcze się tam żagiel bieli", którą śpiewała Alicja Majewska. Napisana została na festiwal Menschen und Meer (Człowiek i morze) w Rostoku. Pani Alicja wspomina, że musi czasem tłumaczyć się przed feministkami ze słów tej piosenki: "bo męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać". A to po prostu opowieść o żonach czekających na rybaków, przedstawia sytuację tak, jak ona wyglądała. Było też specjalne zamówienie na piosenki dla pani Haliny Kunickiej, na całą, spójną tematycznie płytę, właśnie te "12 godzin z życia kobiety". Żartuję teraz, że to pierwszy polski „concept album”. Mistrz pisał też dla Danuty Błażejczyk, piękny jest jej utwór "Taki cud i miód". Ciekawa historia wiąże się z Małgosią Kożuchowską. Mniej więcej dwie dekady temu pan Wojciech zobaczył w kiosku magazyn „Pani” z nią na okładce. Był tam też tytuł wywiadu – "Nie umiem grać w miłości". Zainspirowało go to jedno zdanie, wokół niego napisał piosenkę, której - niestety - ona nigdy nie zaśpiewała. Opowiadała, że tak wyszło, teraz trochę żałuje, ale to nie był dla niej wtedy czas na ten utwór. Wzruszająca jest piosenka "Pięciogroszówki słońca", którą Młynarski napisał specjalnie dla Katarzyny Żak. Artystka nagrała ostatnio płytę z piosenkami mistrza, koncertuje z tym repertuarem, warto na taki koncert się wybrać - klasa i wdzięk.
Ile piosenek napisał Wojciech Młynarski?
Ponad dwa tysiące. Ile dla kobiet? Może ktoś kiedyś usiądzie i policzy, ile było tekstów kobiecych, a ile męskich. Były też oczywiście piosenki o relacjach damsko-męskich. Przypomina mi się teraz piosenka "Babi ląd"”, na melodię dobrze znaną z utworu "Rivers of Babylon" zespołu Boney M. Wojciech Młynarski napisał żartobliwy tekst do tego przeboju, zaczyna się tak: "Za morzami jest Babi Ląd, królestwo dam, mężczyznom tam wzbroniony wstęp surowo". Zaśpiewała Halina Kunicka. To piosenka o babskim świecie "za morzami czarnych kaw" i czasem trudnych uczuć. Pamiętamy też o wspaniałych bohaterkach jego piosenek – m.in. pannie Krysi z turnusu trzeciego, prześlicznej wiolonczelistce czy Marioli, w której temacie nie ma jasności.
Babski świat to świat, w którym Wojciech Młynarski się wychował?
Agata Młynarska - bardzo życzliwa dla pomysłu na tę książkę - pięknie opowiadała mi o domu w Komorowie, gdzie twórca spędził dzieciństwo. Był to dom pełen silnych kobiet, a "Wojcio wśród nich brylował". Charyzmatyczną postacią okazała babcia Cesia. Sam pan Wojciech mówił mi podczas wywiadu, że w ramach dyscyplinowania przywiązywała go do kaloryfera, co dziś wydaje się nam niedopuszczalne. Babcia Cesia była niezwykła i pełna energii, projektowała meble, organizowała wieczorki poetyckie, mnóstwo ciekawych rzeczy robiła. Mama pana Wojciecha też musiała wykazać się dzielnością, wcześnie została wdową z dwójką malutkich dzieci. Były też ciotki, kuzynki, oczywiście siostra. Potem już jako dorosły człowiek - jak opowiadała mi pani Adrianna Godlewska-Młynarska, przez wiele lat żona - też widocznie "miał taki los, taki przydział, że kobiety go otaczały i w pewnym sensie chroniły".
Czy Wojciech Młynarski pisał piosenki dla żony?
Tak. Jest np. przepiękny tekst "Żona autora". Pani Adrianna opowiadała mi, że pomysły na piosenki często płynęły z codzienności. Teksty na płytę "12 godzin z życia kobiety" są inspirowane właśnie przeżyciami domowymi. Agata Młynarska podkreślała w rozmowach ze mną, że mama była pierwszą czytelniczką wierszy ojca i jego muzą w czasach, kiedy byli razem. To bardzo ważna relacja.
Kiedy mówiła pani o codzienności, która znajdowała swoje odbicie w piosenkach Wojciecha Młynarskiego, pomyślałam o utworze "Bidusia”" Śpiewała go Magdalena Zawadzka. Bardzo ciekawy tekst.
Opowiada przewrotnie o latach dziewięćdziesiątych, transformacji ustrojowej i karierach, które się wtedy rozwijały. O nagle bogacących się panach i o paniach, które miały zakusy na ich portfele. Obyczajowy obrazek nowej, rodzącej się rzeczywistości. Wojciech Młynarski napisał wiele takich piosenek - obrazków, również z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Każda z 12 bohaterek pani książki opowiada ciekawe historie. Np. Joanna Trzepiecińska.
Zastrzygłam uszami, gdy pani Joanna powiedziała mi, że pan Wojciech napisał dla niej komplet piosenek do recitalu. O jej młodości, o podróżach, zakochaniach. Nadal ma te teksty. Pan Jerzy Derfel zaczął do nich tworzyć muzykę. Co się z nimi wydarzy, nie wiem.
Jakie piosenki Wojciecha Młynarskiego grają się pani w głowie? Te napisane dla kobiet, czy te dla mężczyzn?
To teraz musimy się zaopatrzyć w suchy prowiant i śpiwory, bo jest ich trochę (uśmiech). Od roku śpiewam sobie w samochodzie "Gram o wszystko". Trudna muzycznie, ale ćwiczę i po cichu marzę, że kiedyś wykonam ją przed publicznością. Bardzo lubię "Przetrwamy", o tym, że warto być razem i wyznawać pewne wartości nawet w trudny czas. Uwielbiam też piosenki "Podchodzą mi wolne numery", "Jeszcze w zielone gramy", "Przedostatni walc", "Żniwna dziewczyna" – mogę wyliczać długo. Poprawiają mi nastrój, nakręcają do działania, dodają energii. Czuję to wręcz fizycznie. Niezmiennie od lat zachwycam się tym, jak autor zręcznie żongluje słowami, bawi się sensami, łączy mowę potoczną np. z łacińskimi zwrotami, łowi zjawiska codzienności i umie wyrazić wielkie, głębokie prawdy. I jak to wszystko pięknie spaja się z dobrą muzyką.