W programie "Pokonaj mnie, jeśli potrafisz" rywalizujesz z Małgorzatą Rozenek we wspinaczce. Co było dla ciebie największym wyzwaniem?
Rzuciłem Gosi wyzwanie i dostaliśmy dyscyplinę sportu, która była kompletnie anonimowa i dla mnie, i dla niej, czyli wspinanie się, duże wysokości. Widziałem uśmiech na twarzy produkcji, która miała świadomość tego, że mam potężny lęk wysokości. Oni powiedzieli: "Co?". Banan został na ich twarzy a ja nie mogłem uciec.
Może nigdy się na takie wysokości nie wspinałeś, ale po górach chyba trochę chodziłeś?
Powiedzmy tak, sportowcy z pokolenia 40 plus, gdy słyszą góry, mają kwaśną minę. Na przełomie lat 90. trenowaliśmy jeszcze na takim ciężkim systemie, bardzo starym, wymagającym spędzania każdego lata w górach. Niestety my po nich musieliśmy biegać i nigdy nie znalazłem w sobie takiej potrzeby żeby rekreacyjnie się wspinać po zakończeniu swojej przygody ze sportem. Wspinaczka była dla mnie naprawdę czarną magią.
To, czego najbardziej obawiałeś się w tym programie podczas wspinaczki z Małgorzatą Rozenek?
Od pierwszej minuty tego programu zrozumiecie, że mój lęk wysokości nie jest odgrywany. Tutaj nie ma żadnej szkoły filmowej, kursów wieczorowych na to, że Łukasz Kadziewicz zostanie aktorem. Pierwszy dzień zdjęciowy i od razu był wjazd na kilkanaście metrów i wysiadaj z gondolki. Byliśmy na wysokości wieżowca, czy bloku czteropiętrowego. Minęły cztery tygodnie od momentu realizacji zdjęć, a miewam poranki, gdy budzę się i te traumy wracają. To była taka dawka emocji. To nie była rywalizacja z Małgosią, tylko z moimi lękami.
Pasji i bakcyla nie połkniesz?
Mam nadal lęk wysokości. Ja wrócę do Szczecina, zrobię to jeszcze raz, tylko do tego potrzeba pewnego rodzaju spokoju. Dzisiaj rozumiem ludzi, którzy traktują góry jako miejsce odpoczynku. Tam nie ma telefonu, nie ma kogoś z kim możesz porozmawiać obok ciebie. Jest tylko osoba, która asekuruje na dole lub na górze w wypadku naszej historii na kominie. Zostajesz sam, niesamowite uczucie. Nie powiem, że zobaczycie mnie regularnie w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, ale jest wiele pięknych miejsc i wspaniałych obiektów wspinaczkowych, gdzie jeszcze wrócę.
Tytuł programu brzmi "Pokonaj mnie, jeśli potrafisz". Ktoś zapewne pomyśli sobie, że to taka formuła, w której istnieje potrzeba, to próba udowodnienia, że kobieta musi się zmagać i rywalizować z mężczyznami. Miałeś takie odczucia?
Żadnego. Ja nie do końca rozumiem ten problem, oczywiście on istnieje, ale nie rozpatrujmy kobiet i mężczyzn, jak byśmy byli z dwóch różnych planet. Sport jest idealną płaszczyzną do tego i jedyną, na której nie tylko kobiety i mężczyźni, ale różne kraje powinny ze sobą rywalizować. Nie potraktowałem tego programu, że ja jako facet, czy były sportowiec mam coś udowodnić. Za każdym razem mam wygrywać dominować nad kobietą. Jest wiele sportów, w których mniej kilogramów, mniej centymetrów jest plusem. Ja się świetnie bawiłem i zrozumiałem to, co rozumiem od wielu lat, ważna jest nie płeć, tylko co chcesz od tej drugiej osoby zabrać w momencie, gdy ona jest lepsza od ciebie.
Wspomniałeś o tych centymetrach, więc jestem ciekawa czy wzrost pomagał, czy przeszkadzał w tej wspinaczce po kominie?
Świetne pytanie. Mam nadzieję, że odpowiedzą sobie na nie widzowie po obejrzeniu tego programu. Na początku mogło się wydawać, że te centymetry będą pomagały, jednak do tego, by wejść wysoko potrzebujesz czasu. Fajnie jeśli jesteś trochę niższy, niż wyższy. Tych kilogramów jest mniej, bo trzeba je dźwigać na rękach i nogach. W momencie, gdy brakuje techniki człowiek stawia na siłę, to ścianka weryfikuje w trzy, góra pięć minut. Robisz się kwadratowy i nie jesteś w stanie wejść dalej. Były takie dni zdjęciowe, gdy kończyliśmy i ja szedłem od razu pod prysznic i nie byłem w stanie umyć sobie głowy, bo moje dłonie, przedramiona, ręce były kompletnie zamordowane.
Zawodowo ten wzrost przyniósł ci profity, bo jak wiadomo w dyscyplinie sportu, jaką uprawiałeś, czyli siatkówce on się przydaje, ale czy w życiu prywatnym przynosił ci jakieś profity? A może bardziej przeszkadzał?
Przeszkadzał w latach 90., bo nie mogłem być tak dobrze ubrany, jak moi koledzy. Oczywiście miałem dystans do tego, bo to były takie lata, gdy wszyscy mieliśmy to samo i mieszkaliśmy w mieszkaniach, w których były fotele i ława na wysoki połysk oraz meblościanka. Czy mi przeszkadzał? Sport dał mi wszystko, zdefiniował mnie jako człowieka. Dzięki temu, że mam ponad 2 metry wzrostu, dzięki temu, że zawodowo uprawiałem sport, miałem okazję przeżyć przygodę swojego życia. Zobaczyć cały świat, poznać fantastycznych ludzi. Pomógł mi zbudować pewność siebie i jeżeli mówię o swoich centymetrach a jest ich aż 206, to wszystko bym jednak zapisał po stronie plusów.
Czy ty przed programem rozmawiałeś z Radkiem Majdanem i dopytywałeś się, jaka Małgosia jest?
Tak, oczywiście. Z Radkiem znamy się bardzo dobrze. Od lat należymy do świata mediów sportowych, od roku pracujemy w jednej redakcji "Przeglądu sportowego". Podpytywałem, oczywiście opowiadał same superlatywy o swojej żonie. Podchodziłem do tego z przymrużeniem oka. Dziś wiem, że Radek nie do końca powiedział mi prawdę, bo Gosię trzeba rozpatrywać w kategoriach 100-procentowej profesjonalistki. Jest pozytywnie zakręcona, ma świra, ja takich ludzi uwielbiam. Ma fajny gen i dostała go z domu, nawet jak rozmawialiśmy, to opowiadała o swoim tacie. Szkoła baletowa nie mogła być rzucona w połowie, zrób to do końca. Ona z domu zabrała wiele takich rzeczy, które dziś pomagają jej na zawodowej drodze. Gdyby 20 lat temu zajęła się zawodowo sportem, ma potencjał i papiery żeby te sukcesy w sporcie odnosić. Do tego potrzebny jest charakter, a ona ma go bardzo dużo.
Jak wyglądał w twoim życiu ten moment, gdy zakończyłeś karierę sportową i przestałeś być gościem w domu? Czy to było łatwe przejście, czy tzw. "strzał z liścia", kiedy nagle trzeba było się ogarnąć?
Teoretycznie patrząc na moją drogę było to bardzo łatwe przejście, bo ja ostatniego dnia kwietnia skończyłem swój ostatni zawodowy kontrakt, a następnego dnia pracowałem już w telewizji. To jest jednak taki strzał od życia, w moim wypadku, bo nie mówię o kolegach, dostajesz z tego liścia i leżysz na podłodze. Nie umiesz najbardziej prozaicznych rzeczy. Wtedy bardzo ważne jest to, kogo masz obok siebie, jak zareaguje rodzina, jakich partnerów biznesowych sobie wybierzesz, z jakimi osobami będziesz obcował, bo uprawianie sportu zawodowego to jest lewitacja. Dostajesz mail, jak masz być ubrany, gdzie i o której odbywa się trening, gdzie masz zjeść. Sztab ludzi dba o to, że przez 365 dni w roku wiesz, co masz robić. To piękna historia, ale też historia, która odziera cię z chodzenia twardo po ziemi, tego realnego życia trzeba się uczyć. To bardzo bolesny proces, przez który wielu sportowców musi przechodzić latami, żeby w końcu zrozumieć, jak wygląda normalne życie.
Powiedziałeś, że ważne jest to, jak zareaguje rodzina. Żona uczyła cię, jak obsługuje się pralkę?
Po części tak. Ludzie mogą to usłyszeć i pomyśleć: "Boże, jaki odrealniony facet". Kiedyś pięknie podsumował to Piotr Lisek, który przeskoczył 6 metrów. Powiedział, że ja mogę podnieść 150, czy 200 kg, przeskoczyć nad poprzeczką zawieszoną te 6 metrów, zrobić wiele dziwnych rzeczy, ale ja mam problem, by wynieść śmieci. Brzmi to trywialnie, ale wielu rzeczy pod tytułem urząd, podatek, VAT, PIT, co jest potrzebne w normalnym życiu, biznesie, sportowcy uczą się w wieku 35-40 lat. A co do mnie…pralkę zawsze obsługiwałem sam, zmywarkę od kilku lat, przez wiele lat mieszkałem sam, więc ogarniałem się, bo lubię chodzić w czystych rzeczach (śmiech).
Powrót sportowca do domu, to nauka życia z tą drugą połówką przez 24 godziny na dobę. Kto potrzebował więcej cierpliwości, twoja żona i córka, czy ty, by poznać te codziennie rytuały?
Swojej córki nie wychowywałem, bo byłem wakacyjnym tatą, potem weekendowym. Później tatą kolegą, do którego uwielbia się przyjeżdżać, bo nie ma mamy. Moje życie za bardzo się nie zmieniło, jeśli chodzi o to, że nie żyję w jednym miejscu, w jednym mieście. Kiedyś obiecałem mojej żonie, że to się skończy wszystko, jak skończę grać w siatkówkę. Jak się awanturujemy, to mówi, że ją okłamałem. Przepraszam, okłamałem. Nigdy nie będę miał pracy od 8 do 16, nie będzie normalnie, cały czas jestem uzależniony od adrenaliny, mam świadomość tego, że jestem pracoholikiem i ten balans, o którym tak pięknie mówimy gdzie jest praca, czas dla siebie, ja się go cały czas uczę a podatek od tego płaci cała rodzina.
Twoja córka Amelia ma dziś 18 lat. Jaka jest wasza relacja?
Warto zapytać o to moją córkę. To, że rozmawiamy codziennie i nie muszę jej namawiać, żeby przyjechała do Wrocławia, Warszawy, czy gdziekolwiek, zastanawianie się, jaki kierunek studiów wybrać, cały czas jestem dla niej ciekawym rozmówcą, człowiekiem, z którym potrafi posiedzieć, przegadać cały wieczór albo godziny przez telefon, to chyba sam sobie wystawiłbym trzy albo trzy plus. A jaką ona mi wystawi ocenę, to pogadamy za dziesięć lat.
Połknęła sportowego a szczególnie siatkówkowego bakcyla?
Maksymalnie w inny sport poszła. Nie chciała poznać siatkówki, dostrzec jej piękna. Sama z siebie zainteresowała się koszykówką. Dzisiaj biega, ma na swoim koncie przebiegnięty półmaraton warszawski, dychę w Biegu Niepodległości. Zaczynała od 5 km, trenuje trzy, cztery razy w tygodniu. Z tyłu głowy ćmi się jej pomysł żeby pobiec w maratonie w jakimś fajnym miejscu w Europie, czy na świecie. To nie jest do końca mój sukces, ale cieszę się, że w życiu mojej córki sport odgrywa ważną rolę.
Dlaczego mówisz, że nie do końca twój sukces? Chciałbyś żeby jednak poszła w siatkówkę?
Nie, bo niewielu zawodowych sportowców chciało, by dzieci poszły w ich ślady. Powtórzyły mniejszy lub większy sukces. Od zawsze miała świadomość, że jestem ojcem, który będzie wspierał, do którego się przychodzi, jak się najbardziej narozrabia i razem pomyślimy, jak to naprawić. Chciałem, by miała dobre życie, by chodziła uśmiechnięta i nie dołączyła szybko do grona sfrustrowanych ludzi, którzy boją się przyznać, że ich wybory życiowe spowodowały, że boją się przyznać, że nie są zadowoleni z miejsc, w których są. Dzisiaj uczę ją, że wybór studiów, pracy, będą niosły za sobą konsekwencje.
Uczę się od niej krok po kroku, mentalnie, dorastam do tego, że nie warto tylko na siłownię, czy wake'a, czy kilka sportów, które lubię uprawiać stawiać, ale zawiązać buty i pójść pobiegać. Dzięki temu będę zdrowszy, nie będę miał czasu żeby truć swojego organizmu, będzie to kolejne narzędzie, które da mi spokój wewnętrzny, bo o to chodzi w życiu.
Do czego masz słabość?
Do bardzo wielu rzeczy. Do czego to zostawię dla siebie, ale jestem daleki od tego, by nazwać się osobą krystaliczną, która daje przykład. Na pewno mam słabość do sportu, całe moje towarzystwo, grupa ludzi, z którymi współpracuję, twierdzi, że to jest już jednostka chorobowa. Nie wyobrażam sobie dnia, kiedy nie mam aktywności sportowych.
Myślałam, że powiesz o czekoladzie albo frytkach z fast foodu…
Jestem uzależniony od wielu rzeczy. Od wszystkiego, co jest złe. Kocham jeść, ale zdrowo. Oczywiście spotkacie mnie w sieci fast foodowej, zderzymy się przy budce z dobrym kebabem, ale moim biznesem są restauracje, więc ryż, kurczak, który jest w diecie osób związanych ze sportem, w wersji tajskiej jest u mnie pozycją obowiązkową.
Jest coś czego ty w życiu żałujesz?
Tak, oczywiście, wielu rzeczy. Żal to złe słowo, ale jest wiele rzeczy, za które się wstydzę i od tego nie ucieknę. Nie mam prawa żałować, bo to jest za moimi plecami i tego nie zmienię. Dlatego na pytanie, co byś zrobił, gdybyś mógł cofnąć czas, odpowiadam, że niczego bym nie zmienił. Nie mogę cofnąć czasu a poza tym te dobre i złe rzeczy mnie zdefiniowały jako człowieka, mężczyznę. Dzięki nim dziś jestem w tym miejscu, w którym jestem.
Czego ci życzyć?
Zdrowia i by ta elektrownia atomowa, która mnie w środku nakręca nigdy nie zgasła i nie umarła śmiercią naturalną.