Zespół Budka Suflera przez lata kojarzony był z jego nazwiskiem. Romuald Lipko był cenionym kompozytorem, wraz z kolegami z zespołu wylansował takie hity jak "Jest taki samotny dom", "Takie tango", "Bal wszystkich świętych", "Cień wielkiej góry" czy "Jolka, Jolka pamiętasz". Artysta pisał również piosenki dla innych wykonawców. W tym gronie była m.in. Urszula, Izabela Trojanowska, czy Zdzisława Sośnicka.

Reklama

Romuald Lipko usłyszał straszną diagnozę

W 2019 roku u Romualda Lipko wykryto nowotwór dróg żółciowych wątroby. Przez poł roku muzyk starał się stawić czoła chorobie. Zmarł 6 lutego 2020 roku w wieku 69 lat.

Osobą, która trwała przy nim do końca była jego żona Dorota Lipko. Poznali się w Domu Kultury w Milejowie. Mąż był instruktorem muzycznym, a ja przyjechałam na staż. To było pierwsze nasze spotkanie - tak wspominali początki swojej znajomości.

Ich wspólne życie trwało 49 lat. Owocem tego związku jest syn Remigiusz. Dobre i poukładane życie przerwała diagnoza, jaką lider Budki Suflera usłyszał.

To był szok dla męża i dla mnie. Rozpoznanie tej choroby trwało dwa dni. Rano po prostu wstał z zażółconymi białkami - wspominała pani Dorota w rozmowie z serwisem kobieta.gazeta.pl. Przed śniadaniem zauważyła, że jej mąż ma zażółcone białka. Przyznała, że zdenerwował się i stwierdził, że "Szuka u niego choroby". Przyznała mu rację.

Tak artysta walczył z rakiem. Żona wspomina jego ostatnie chwile

Ja mówię: "To nie jesz śniadania. Idziemy robić badania" - wspomina tamtą rozmowę. Lekarze zdiagnozowali, że Romuald Lipko choruje na nowotwór. Pani Dorota na początku nie zorientowała się, że sytuacja jest aż tak poważna.

Pamiętam telefon profesora, który badał męża. Zadzwonił i mówi: "Panie Romualdzie, no nie wiem, jak mam panu to powiedzieć, ale to jest nieoperowalny".A ja w szoku i desperacji, pomyślałam, że to chyba dobrze, że nie trzeba operować. Zupełnie pomyliłam pojęcia... Trwało to tylko pół roku - wyznała w wywiadzie.

Reklama

To ona i ich syn Remigiusz opiekowali się mężem i ojcem do samego końca. Pani Dorota przyznała, że odwiedzali go znajomi, by się z nim pożegnać. Przychodzili znajomi się żegnać. On to robił w tak piękny sposób, że mnie po prostu zaskakiwał. Z nami się nie pożegnał, ponieważ ja cały czas mu dawałam taką nadzieję. Nie mogłam inaczej - wyznała.

Był taki dzień, kiedy mi powiedział: "coś się ze mną dzieje. Nie miałbym nawet siły odgonić od siebie muchy". Ja powiedziałam, że to tylko kryzys. Co ja miałam powiedzieć? Że ty już umierasz? - wspominała. Choć jej męża już nie ma, pani Dorota stwierdziła, że czuje jego obecność.

Nie wiem gdzie, ale ciągle gdzieś mnie otacza. W pierwszą rocznicę śmierci mieliśmy taką sytuację, że stał tutaj na tarasie przed domem piękny, fioletowy fortepian. I ten fortepian w pierwszą rocznicę śmierci wywrócił się do góry nogami. Ja po prostu zaniemówiłam… - przyznała.