Matteo Brunetti to urodzony w Rzymie popularny kucharz, twórca internetowy i prezenter telewizyjny. Finalista 6. edycji programu „MasterChef”. Ambasador włoskiej kuchni, kultury i tradycji. Właśnie wydał książkę pt. „Włoska uczta”. Matteo zyskał licznych fanów, dzięki unikatowej, zabawnej formie wideo, w których dzieli się autorskimi przepisami z kuchni włoskiej i udziela praktycznych porad dotyczących gotowania. Jego znakiem rozpoznawczym są humor i charakterystyczne powiedzonka, które na stałe weszły już do języka internetu.

Reklama

Jaką pierwszą kawę o poranku pijesz?

Ristretto, czyli skrócone espresso, bez mleka oczywiście. Jestem z klubu espresso albo ristretto o poranku.

Polacy we Włoszech mają problem z zamawianiem kawy. Jak to jest? I co cię kawowo zdziwiło, jak przyjechałeś do Polski?

Rzadko piję kawę w mieście. Najczęściej robię ją w domu, w kawiarce. Czasem jednak mi się zdarza iść na espresso w Warszawie i najbardziej dziwi mnie cena. Ostatnio płaciłem chyba aż 9 zł. Szok. We Włoszech espresso to jest szybka, mała kawa, tania, na którą każdy może sobie pozwolić. Espresso można w mniejszych włoskich miejscowościach dostać nawet za 70 centów, czyli niecałe trzy zł. A w bardzo turystycznych miejscach cena to góra dwa euro.

Pijesz uwielbiane przez Polaków cappuccino?

Też uwielbiam, choć trudno w Warszawie trafić na dobre. Niedawno wypiłem pyszne cappuccino w nowej, włoskiej kawiarni i poczułem się jak we Włoszech. Zrobienie prawdziwego, dobrego cappuccino to wielka sztuka i najlepiej udaje się to w restauracji lub barze. Odpowiednia piana z mleka, dobre espresso… To po prostu comfort picia, tak jak comfort food…

Dlaczego Włosi nie piją cappuccino po obiedzie? Za to turyści bardzo chętnie i dziwią się, że ktoś kręci nosem, gdy zamawiają.

Tak bez żartów, chodzi o to, że cappuccino jest kawą mleczną, typowo śniadaniowa. We Włoszech najczęściej jemy małe śniadania na słodko, do tego pasuje kawa z mlekiem. Nie obciążamy wtedy za bardzo brzucha jedzeniem. Zamówienie cappuccino po posiłku, albo gorzej – podczas posiłku, jest bardzo uciążliwe dla organizmu. Za dużo nabiału, laktozy. W swojej książce „Włoska uczta” nigdzie, pod żadnym daniem, nie napisałem: „a teraz wypijamy sobie cappuccino”.

„Włoska uczta’ to taki przewodnik z przepisami?

Biorę czytelnika za rękę i pokazuję, jak krok po kroku rozsmakować się we włoskiej kuchni i jak po włosku gotować. Opowiadam też o kawie, bo kawa musi być. Ale na koniec i oczywiście espresso.

Da się gotować po włosku w Polsce? Jak się przeprowadziłeś do Polski to…?

Reklama

Da się, z moją książką uda się na pewno. Jak się przeprowadziłem do Polski ponad sześć lat temu, to tak naprawdę miałem problemy, gdy poszedłem do supermarketu. Nie mogłem się kompletnie odnaleźć. Nie było tego, co zwykle kupowałem we Włoszech. Spędzałem w supermarketach mnóstwo czasu, zagubiony jak w jakimś labiryncie. Ale w końcu się nauczyłem. Teraz wiele się zmieniło i już można w Polsce wiele dobroci z Włoch kupić. Książka „Włoska uczta” powstała więc w odpowiednim momencie, kiedy wiele pysznych rzeczy jest pod ręką. Co i jak pokazuję też na swoich kanałach w social mediach. To przepisy z różnych stron Włoch i zawsze przygotowuję je ze składników, które kupuję w Polsce. Można też przecież zamówić produkty przez internet, nie ma teraz z tym żadnego problemu. Da się zrobić prawie wszystko.

Kiedy zacząłeś gotować? Bo stałeś się mistrzem.

Ja się znudziłem gotowaniem na studiach, to zacząłem gotować tak naprawdę.

Jakie są typowe dania włoskiego studenta?

Makaron z passatą pomidorową i tuńczyk z puszki. Często wpadaliśmy do kolegi, który mieszkał najbliżej uniwersytetu, żeby tam coś ugotować podczas przerwy. Szykowaliśmy też tzw. „ppp” – pasta, pesto e pancetta, czyli makaron, gotowe pesto i włoski boczek, żeby trochę białka i tłuszczyku było. I tak jedliśmy w kółko. Może się znudzić, prawda? Zacząłem eksperymentować w kuchni, odtwarzałem w domu dania, które jadłem w restauracjach. Oglądałem też włoskiego „MasterChefa”. Znalazłem tam mnóstwo inspiracji. To spowodowało, że moja kuchnia ewoluowała. Łączyłem smaki, uczyłem się. Pasja do gotowania rosła.

Matteo Brunetti udowadnia, że można gotować po włosku w Polsce / AKPA

I poszedłeś do „MasterChefa” w Polsce…

Bardzo lubiłem ten program i dlatego to zrobiłem. Ale nie myślałem, że dobrze gotuję. Dopiero w „MasterChefie” zrozumiałem, że trzeba mieć ogromną wiedzę o włoskiej kuchni, żeby dobrze gotować. I kiedy sobie to uświadomiłem, zdecydowałem, że pójdę dalej tą drogą. „MasterChef” był takim zapalnikiem.

Potem rozkręciłeś na maksa social media, a teraz wydałeś książkę. Kuchnia to twoje życie? W twojej książce „Włoska uczta” znalazłam takie sformułowanie „makaron to życie…”.

Kuchnia jest sporą część mojego życia, ale nie wypełnia całego. Gdyby tak było, pracowałbym w restauracji i zamknąłbym się w takim klimacie. Kuchnia jest częścią mojego życia, uwielbiam eksplorować nowe smaki, lubię podróże kulinarne, szukam inspiracji. Dużą część życia wypełnia mi muzyka, filmy to też moja wielka pasja. Uwielbiam wszelkie gatunki muzyczne. W książce „Włoska uczta” jest kod QR. Jak się go zeskanuje, to można wejść na playlistę, którą specjalnie stworzyłem – słuchać, czytać i gotować w rytm włoskiej muzyki. Zawsze jak gotuję czy jadę samochodem, czegoś słucham. Mnóstwo kulinarnych inspiracji czerpię też z filmów. Uwielbiam oglądać making off filmów – tak było np. w przypadku „Diuny”. No i oczywiście sport. Nie wszystko pokazuję w swoich social mediach. Tam się skupiam na propagowaniu włoskości i kulinariów. A jeśli chodzi o makaron to tak, jest to życie. Ma w sobie gluten i tak jak gluten skleja makaron, tak samo makaron skleja życie. Makaron to idealny kompan dla osoby, która kocha kuchnię, nie tylko włoską. Ma smak, ale nie narzuca się i pasuje idealnie do każdej sytuacji. W Polsce można go poda z marchewką np., w Hiszpanii z oliwkami, a w Wietnamie – z zupą pho. Gdziekolwiek jesteśmy, możemy połączyć makaron z tym, co nas otacza. Możemy się też do niego przytulić, jeśli oczywiście chcemy.

Jak ci się podobają w Polsce takie popularne dania z makaronem jak np. makaron z kurczakiem czy makaron na słodko z truskawkami?

Hm… okay, chwila przerwy… Uwielbiamy, kochamy makaron, ale kurczaki nie lubią makaronu! Uwierzcie mi! Ani na polu, ani na talerzu. Makaron z kurczakiem to bolesne danie dla każdego Włocha. Dlatego napisałem książkę „Włoska uczta”, żeby pokazać, jak konstruować dania i całe posiłki. Wszystko ma swoje miejsce i czas. Najpierw są antipasti, czy przekąski, za nimi idą primi piatti, czyli dania węglowodanowe, w których nie ma kawałków kurczaka. Chwilę później są secondi piatti, czyli dania białkowe – tu znajdziemy przepisy na mięso albo ryby. Każde danie ma swoje miejsce i nie można tego mieszać.

A makaron na słodko?

To zamach na Włochy. Za każdym razem, gdy ktoś zje makaron na słodko, rośnie prawdopodobieństwo, że go nie wpuszczą do Włoch. Lepiej się więc do tego nie przyznawać. To drażliwy temat. Do słodkości są desery, a nie makarony. Ale czasem używamy świeżego ciasta makaronowego do robienia deserów. W książce jest taki przepis na ciasto czterech miast – strona 227 – i tu używa się ciasta makaronowego. Są też np. ravioli na słodko, czyli wypełnione farszem z ricotty np. z czekoladą. Świeżego ciasta makaronowego możemy więc używać do różnych dań, ale suchego makaronu, czyli po włosku pastasciutta, zdecydowanie nie.

Może sernik? / Materiały prasowe

Mówisz rewelacyjnie po polsku. Pochodzisz z polsko-włoskiej rodziny, to nie powinno więc dziwić. Powiedz jednak, jak wymyśliłeś ten fantastyczny język, którym opowiadasz o przepisach w mediach społecznościowych… Dania „torturujesz”, „wyrywasz serca”, dodajesz „legendarny bazyliszek”, mieszasz w „szklanym michale”, przyprawiasz „zabójcą wampirów”, itp.

Wiele określeń jest z życia wziętych. Osoby, które mnie śledzą w social mediach, szybko się zapoznają z moim słownictwem. Gdy się przeprowadziłem do Polski, moje pierwsze zlecenia to było prowadzenie warsztatów kulinarnych. W wielu daniach używa się oczywiście soli i pieprzu. Gdy więc mówiłem, że trzeba przyprawić coś, to „pieprzyć to danie” budziło śmiech. W sumie powstało motto „pieprzyć, ale nie spieprzyć”. Zacząłem tego używać w swoich przepisach. Zdarzało się też, że po polsku wiele słów nie przychodziło mi do głowy, więc zamiast kroić albo siekać jakieś warzywo, mówiłem, że je torturujemy. Odbiorcy to bardzo dobrze przyjęli i zaczęła się taka gra w kalambury, z życia i kuchni wzięta. Np. natka boska – zmieniamy jedną literę i już jest nowa jakość. Albo polityczne orzeszki, czyli pistacje, które ludzie pokochali podczas wyborów. Wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Czasem to słownictwo powstaje na chwilę, czasem zostaje na dłużej. Bawię się językiem, a tworzenie nowych słów i wyrażeń to mój wyraz miłości do niego.

Od czego poradziłbyś zacząć „Włoską ucztę”?

Od początku oczywiście. Chodzi o to, że w mojej książce jest rozpisane krok po kroku, jak stworzyć własną ucztę. Bierzemy po prostu po jednym przepisie z każdego rozdziału i działamy. To nie jest losowy układ. Ma ręce, głowę, itp. Pojedyncze dania też oczywiście można przygotowywać. Ja sam lubię czytać książki kucharskie, szukam zaskoczeń i inspiracji. W wielu przepisach w mojej książce są podpowiedzi, jak można je zmodyfikować, jakie są inne wersje tego dania. Z tych ponad 60 przepisów można stworzyć dużo więcej dań.

Da się policzyć, ile jest w Tobie Włocha, a ile Polaka?

Czuję się w 100 proc. Włochem i 100 proc. Polakiem. We Włoszech spędziłem 27 lat, jestem więc Włochem z polskim, romantycznym sercem.