Ewa Demarczyk urodziła się 16 stycznia 1941 r. w Krakowie. Nazywana była polską Edith Piaf, gwiazdą poezji śpiewanej, "Czarnym Aniołem". Charyzmatyczna, kapryśna profesjonalistka. Zmarła 14 sierpnia 2020 r., spoczęła w alei zasłużonych na cmentarzu Rakowickim w ukochanym Krakowie.
Pierwsza dama "Piwnicy pod Baranami"
Artystka z wyjątkową ekspresją, niebywałą osobowością sceniczną o wybitnych zdolnościach interpretacyjnych. Niezwykle charyzmatyczna. Wielokrotnie porównywano ją do Juliette Greco, Edith Piaf, bo na polskiej scenie muzycznej nie było do kogo jej porównywać, nie było artystki podobnego formatu. Mówiono o Ewie Demarczyk, że to największa gwiazda piosenki poetyckiej, ale to też za mało. "Określenie jej koncertów mianem recitalu piosenkarskiego czy nawet pieśniarskiego jest zubożeniem tej twórczości. Taka klasyfikacja staje się zaledwie niezdarnym wtłoczeniem fascynującego zjawiska w ciasne gatunkowe ramy" - pisał o niej Józef Opalski w magazynie Jazz.
Na początku utalentowane dziecko nie bardzo wiedziało, który ze swoich talentów rozwijać. Ewa Demarczyk zdawała na architekturę, porzuciła klasę fortepianu na Akademii Muzycznej, zaczęła studia na PWST w Krakowie, które ukończyła, kiedy była już wielką gwiazdą piosenki.
Dla "Piwnicy pod Baranami" odkrył ją legendarny saksofonista Przemek Dyakowski. "Ewę poznałem podczas wspólnych koncertów w restauracji Wierchy w Zakopanem. Naszą wokalistką […] została młodziutka, pełna temperamentu Ewa, wówczas uczennica szkoły muzycznej. Świetnie śpiewała. Cudownie! Młodzież tłumnie chodziła na nasze koncerty" – wspominał w rozmowie z Kamilem Wicikiem, autorem biografii "Sax Club Pana Dyakowskiego".
Potem przedstawił wokalistkę kompozytorowi Zygmuntowi Koniecznemu i Piotrowi Skrzyneckiemu. Obaj panowie również wpadli w zachwyt i kariera Ewy Demarczyk potoczyła się niczym lawina. Artystka stała się gwiazdą "Piwnicy pod Baranami" i całego Krakowa, szybko też całej Polski, która chłonęła brawurowo interpretowane przez Demarczyk "Karuzelę z Madonnami", "Czarne Anioły", "Deszcze" czy "Grande valse brillante".
"Czarny Anioł" perfekcjonizmu
Ewa Demarczyk podbijała serca publiczności największych polskich festiwali, recitali na deskach teatralnych i na największych scenach świata.
"Chcę śpiewać, grać spektakle, spotykać się z ludźmi. To jest dla mnie najważniejsze, bo nie lubię nagrań, rejestracji telewizyjnych. Nie uznaję sztuki dla sztuki, gdyż śpiewam dla ludzi, z którymi chcę mieć dobry kontakt i myślę, że daję im sporo. Zresztą, oni też mi wiele dają. Na spektaklu następuje między nami sprzężenie zwrotne. Wspaniałe uczucie. to jest właśnie to, dlaczego warto uprawiać ten zawód. Tylko to ma sens i dla tego warto żyć. Urodziłam się po to, by śpiewać" – mówiła w rozmowie z Bohdanem Gadomskim.
Na jednym z koncertów w Teatrze Letnim usłyszał ją Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Olimpii. Zauroczony występem Demarczyk zaprosił ją, a w końcu podobno wręcz błagał, by przyjechała z recitalami do Paryża, jednak artystka odmówiła. Dla Demarczyk priorytetem było ukończenie Szkoły Teatralnej, w czym mógł jej przeszkodzić wyjazd za granicę. W Olimpii zaśpiewała rok później, w 1964 r., rzucają Paryż na kolana. Zamówiono dodatkowe recitale, Demarczyk trafiła na okładkach francuskich magazynów. Mogła zawojować świat, ale wróciła do Polski.
"Ewa, jadąc tam (do Francji – przyp. red.), chciała mieć pozycję jak w Polsce, być kimś absolutnie ekskluzywnym, wyjątkowym, odrębnym. Tymczasem Olimpia chciała kolejnej piosenkarki, namawiali ją do zmiany repertuaru, wyglądu, image'u. Czuła się stworzona do czegoś innego, ambitniejszego. Nie odnajdywała się tam, nie śpiewała po francusku, wybuchł konflikt i tak to się skończyło. Nie zależało jej na takiej karierze" – opowiadał Leszek Długosz, poeta, piosenkarz i kompozytor, artysta Piwnicy pod Baranami w rozmowie z Robertem Mazurkiem w "Gazecie Prawnej".
Na przełomie lat 60. i 70. Ewa Demarczyk koncertowała we Włoszech, na Kubie, w Meksyku, USA, Australii, Finlandii. Występowała w największych salach koncertowych jak Carnegie Hall w Nowym Jorku, Chicago Theatre, Queen Elisabeth Hall w Londynie czy Theatre Cocoon w Tokio. Wszędzie śpiewała po polsku, uważała, że poezja sama się obroni. Podobnie jak jej głos. Jak jej sceniczna maniera.
Podobno to za namową Piotra Skrzyneckiego występowała, stojąc nieruchomo, z ostrym makijażem na bladej twarzy, woskowej niczym antyczna maska, ubrana w prostą czarną suknię, oświetlona na scenie wyłącznie białym, punktowym reflektorem.
Była kapryśną perfekcjonistką. Potrafiła zrezygnować z koncertu, jeśli na scenie nie stały dwa fortepiany. Tak, jak sobie tego zażyczyła. Wolała wozić na koncerty bele czarnego materiału, by mieć pewność, że deski sceny zawsze spowijać będzie mrok. 10 tys. okładek płyty poszło na przemiał, bo nie spodobała jej się okładka.
"W sztuce nie uznawała żadnych ustępstw. […] Wystarczyło omsknięcie i była afera. Ewa Demarczyk mówiła: »Stop«. I trzeba było grać od początku. Próba potrafiła trwać bardzo długo" - wspominał Andrzej Marzec z zespołu artystki.
"Histeryzowała, była chimeryczna. […] Była bardzo restrykcyjna, wszystko musiało być dopracowane. Pilnowała każdego dźwięku. Miała świetny słuch, była bardzo pracowita" – opowiadał o początkach współpracy z wokalistką Przemek Dyakowski.
Zygmunt Konieczny, wieloletni kompozytor Ewy Demarczyk wspominał: "Praca z Ewą była ogromnym wyzwaniem. Miała wielką charyzmę, ale była też wymagająca, kapryśna, apodyktyczna. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że miała potrzebę władzy i rządzenia. Rozumiem to, bo tylko w ten sposób mogła mieć pewność, że zrealizuje to, co sobie zamierzyła. A jej celem była absolutna perfekcja".
"Karuzela z Madonnami" się zatrzymała
Karuzela sławy zaczęła zwalniać pod koniec lat 70. Ewa Demarczyk coraz rzadziej koncertowała. Od W latach 80 oddała się niemal wyłącznie prowadzeniu swojego krakowskiego Teatru Muzyki i Poezji, zwanego Teatrem Ewy Demarczyk. I zaczął się dramat. Teatr został eksmitowany za niepłacenie czynszu, na czas jakiś znalazł siedzibę w Bochni, ale lokalne władze szybko znudziły się finansowej instytucji, która "mało działała". Zaproponowały artystce połączenie z Teatrem Ludowym, którą Demarczyk kategorycznie odrzuciła. Poczuła się skrzywdzona, zdradzona. Przez wszystkich, tylko nie swoją ukochaną publiczność.
"Zostawiłam Kraków, ale nie publiczność. Ja wiem, że publiczność krakowska mnie kocha, bo i ja ją darzę takim samym uczuciem" –mówiła artystka.
Ewa Demarczyk usunęła się w cień i to dosłownie. Praktycznie nikt nie wiedział nawet, gdzie mieszka, co robi, jak się czuje. Niewiele wiemy o jej życiu prywatnym. Wiadomo, że szczęścia w miłości nie miała. Pierwsze małżeństwo ze skrzypkiem z zespołu Mazowsze przetrwało zaledwie kilka miesięcy. Drugie zakończyło się skandalem. Jej mąż, mistrz sztuki złotniczej, okazał się złodziejem, który na dodatek okradał własną żonę.
Podobno mieszkała w Krakowie, podobno uczyła śpiewu w Izraelu, podobno zaszyła się w swoim domu w Wieliczce u boku Pawła Rynkiewicza, byłego członka ekipy technicznej Demarczyk, jej rzecznika i pośrednika ze światem zewnętrznym, podobno partnerem. Tak wiele niewiadomych, bo też i od początku swojej kariery Ewa Demarczyk grubą kreską oddzielała życie sceniczne od prywatnego. W tym pierwszym dawała całą siebie, drugie skrzętnie skrywała.
"Ja nie jestem na sprzedaż. Ja jestem do dyspozycji absolutnie do końca… Do dyspozycji publiczności od momentu, kiedy wchodzę na scenę i gaśnie światło, zaczynają się dźwięki. A poza sceną nie" – tłumaczyła Edwardowi Miszczakowi.
"Czy uważa pan, że śpiewanie i to, co proponuję — najlepiej jak potrafię — ludziom ze sceny to jest za mało, żeby kochać? Że trzeba jeszcze wiedzieć, co jem na śniadanie albo z kim?" – podsumowała wszelkie próby skłonienia jej do zwierzeń, do powrotu na scenę, do bycia celebrytką, którą nigdy nie chciała być.
Niewiele wiemy o Ewie Demarczyk, odkąd "Czarny Anioł" zszedł ze sceny, ale czy trzeba jeszcze coś wiedzieć, czy to za mało, by kochać?
O ile nie zaznaczono inaczej, cytaty i wspomnienia pochodzą z książek: "Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk" Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze, wydawnictwo ZNAK; "Sax Club Pana Dyakowskiego" Kamila Wicika, wydawnictwo Kosycarz Foto Press; "Karuzela z Madonnami" Tomasz Raczek, Instytut Wydawniczy Latarnik