Andrzej Zaucha, wokalista R&B i jazzowo-popowy, perkusista i altowy saksofonista, aktor teatralny, filmowy oraz artysta kabaretowy, urodził się 12 stycznia 1949 w Krakowie. Wybitny artysta samouk, z wykształcenia technik zecer. Zginął tragicznie 10 października 1991 z rąk zazdrosnego męża, który oddał do artysty 9 strzałów z karabinka sportowego o obciętej lufie, gdy Zaucha wysiadał z samochodu.
Rozmowa z Katarzyną Olkowicz i Piotrem Baranem, autorami książki "Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy"
Co było dla Państwa największym zaskoczeniem?
Katarzyna Olkowicz: Na pewno to, że Andrzej był tak bardzo lubiany. Ciężko jest znaleźć kogoś, o kim opowiada się tylko i wyłącznie z sympatią i na początku było to dla mnie zaskakujące, bo wszyscy mówili o nim w samych superlatywach: tu padła jakaś anegdota, tu jakieś wspomnienie, przy których wszyscy się uśmiechali… Nawet człowiek, który go zastrzelił, czyli Yves Goulais, mówił potem wielokrotnie, że on Andrzeja bardzo lubił, szanował. Zamordował go, bo honor mu to nakazywał, ale generalnie miał go za fajnego gościa. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że jak się ma o kimś mówić tylko dobrze, to wyjdzie z tego mega nudna książka, więc zaczęliśmy drążyć, czy jednak miał jakieś wady, może komuś zalazł za skórę? I okazywało się, że owszem, natomiast wszyscy, ze względu na ogromną sympatię, którą do niego mieli, potrafili to wszystko przekuć w jakieś zabawne historyjki. Na przykład jedną z jego wad było to, że się spóźniał. I o tym można przeczytać kilka fajnych anegdot, ale nikt nie wspominał o tej jego przypadłości ze złością.
Piotr Baran: Dla mnie może nie tyle zaskakujące, co najciekawsze było odkrycie, jak wielkim talentem był Andrzej Zaucha. Potrafił w kilka godzin nauczyć się repertuaru i zaśpiewać go chwilę później, nie znając angielskiego, czyli ze słuchu. Wielokrotnie słyszałem takie historie. Na przykład, jak Andrzej wyjeżdżał z zespołami MinMax i J.P. Constellation na chałtury do Niemiec, Szwajcarii, Austrii, gdzie grali w hotelach taki swój zestaw coverów, któregoś dnia menadżer jakiegoś hotelu powiedział: słuchajcie, chcielibyśmy, żebyście zagrali to i to. Nie powiedzieli, że tego nie znają, tylko że "dzisiaj nie, jutro to zagramy". W nocy uczyli się tego utworu i następnego dnia grali bez problemu. Takimi byli zawodowcami. Ja uważam, że to jest kwestia jakiegoś geniuszu, absolutnego geniuszu… powiem szczerze, że osobiście nie znam drugiej takiej osoby, jak Andrzej Zaucha, który był samoukiem, ale też takim "zwierzęciem muzycznym", bo tak instynktownie to wszystko wchłaniał.
Była taka fajna historia z Hendrixem. W klubie "Pod Jaszczurami", gdzie zbierała się śmietanka zespołów, np. członkowie słynnych Dżambli. Michaj Burano wpadał tam, wracając ze swoich zagranicznych wojaży i to on kiedyś przywiózł płytę Jimmi'ego Hendrixa. Wiesław Wilczkiewicz, współzałożyciel Dżambli, z którymi później śpiewał Zaucha, opowiadał mi, jak to Andrzej, wówczas dopiero aspirujący artysta, poprosił, że on by tego Hendrixa chciał zaśpiewać. Posłuchał tej płyty i tego samego wieczoru Zaucha zaśpiewał. Ze słuchu, bo, jeszcze raz podkreślę, nie znał angielskiego.
Od tej strony może niewielu go pamięta, ale Andrzej Zaucha był artystą wszechstronnym?
PB: Wydaje mi się, że nawet zbyt wszechstronnym. Jemu w branży często zarzucano, że się rozdrabnia. Marek Piekarczyk, który w tamtych czasach dopiero zaczynał swoją karierę i spotkał wówczas Andrzeja na jednym z przeglądów, opowiadał nam, że w środowisku mówiło się, że Andrzej powinien wybrać swoją własną drogę. Nie rozdrabniać się tak, bo przecież śpiewał poważne rzeczy, jak w zespole Anawa, śpiewał jazz, soul (dzisiaj byśmy powiedzieli r'n'b), ale też bluesa i takie estradowe wygłupianki, jak "Pij mleko", "Czarny Alibaba" czy piosenki dla dzieci, np. do serialu "Gumisie" czy programu "Przybysze z Matplanety". On śpiewał wszystko, bo chciał śpiewać wszystko. Nieżyjący już jazzman Jarosław Śmietana mówił wprost, że za dużo, że Zaucha powinien się skupić i wtedy by osiągnął wielki sukces.
KO: Był nienasycony. Ale też potrafił zrobić z każdej z tych piosenek perełkę. Nie wszystkie kawałki, które wykonywał, były dobre, ale on był tak świetnym artystą, że potrafił wszystko wyśpiewać. Rozmawiając z innymi wykonawcami, którzy przymierzają się do piosenek Zauchy, pytałam, dlaczego najczęściej wybierają piosenkę "Byłaś serca biciem"? Nie chcę powiedzieć, że jest prosta, ale łatwiej jest ją zaśpiewać, niż na przykład piosenki bluesowe, choćby "Mus, męski blues". Gdyby zaśpiewał ją mniej wyrobiony artysta, byłaby, przepraszam, do bani, a Andrzej potrafił dokładnie tę samą piosenkę zinterpretować tak, że stawała się przebojem, albo przynajmniej uznawana była za utwór bardzo dobry. To pokazuje, jaki był wszechstronny: jemu po prostu wychodziło wszystko to, co nie wychodzi artystom może dobrym, ale nie tak dobrym, jak on.
PB: Przychodziło za łatwo. Przypominam sobie taką historię, którą opowiedział nam założyciel bluesowego zespołu Kasa Chorych Jarosław Tioskow, że potrzebowali kogoś dobrego do wokali na swojej płycie i zadzwonili do Andrzeja, który nigdy nie odmawiał. Podobno Zaucha powiedział: ok., blues, nie śpiewam bluesa, ale dobra. Spędził noc z Ryszardem Skibińskim legendarnym harmonijkarzem Kasy Chorych, a na drugi dzień zaśpiewał na czysto kilka piosenek bluesowych. Mirosław Kozioł, perkusista Kasy powiedział nam, że jak weszli na nagranie, to poszło jak „woda w klozecie”.
Zostawmy na chwilę artystę, wróćmy do Zauchy człowieka…
KO: Dla przyjaciół, współpracowników, najważniejsze było to, że Andrzej był człowiekiem, na którego zawsze można było liczyć. Jeden z jego przyjaciół, Krzysztof Piasecki mówił nam, że gdyby on pojechał teraz do Berlina i pod tym Berlinem zepsułby mu się samochód, to pierwszą osobą, do której by zadzwonił, byłby Andrzej. Powiedziałby: przyjeżdżaj, rozkraczyła mi się maszyna, nie mam pieniędzy, nie wiem, co mam ze sobą zrobić. A Andrzej by odpowiedział: daj mi 5 minut, zmienię kapcie na buty i już po ciebie jadę. On by nie zadawał pytań, po prostu by pojechał. Nie liczyłby, ile wyda na benzynę, ile straci czasu. Dla przyjaciół wszystko.
PB: Choć łatwo tych przyjaźni nie zawierał. Andrzej podobno w pierwszym kontakcie był wycofany i nieufny, trzeba to było przełamać. Ale jak już kogoś polubił, to na całego.
KO: Wiele osób mówiło, że był duszą towarzystwa, ale w pierwszym momencie tylko siedział, coś tam mruczał pod nosem, obserwował. W chwili, kiedy się okazywało, że ta osoba jest rzeczywiście godna zaufania, to dla niej też stawał się taką osobą… do przytulania, do serca.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, którą trzeba podkreślić. Andrzej Zaucha był bardzo inteligentny. Dużo opowiadał mi o tym Krzysztof Jasiński, dyrektor Teatru STU. Wiadomo, Teatr STU, Kraków, elita, a nie oszukujmy się, Andrzej miał tak naprawdę niepełne wykształcenie średnie. Został wyrzucony ze szkoły, a właściwie to postawiono go pod murem, że albo zmienia szkołę, albo nie zda matury w liceum, więc poszedł do zawodówki.
Zakończył edukację na tym poziomie, zdobył zawód zecera. Jasiński wspominał, że czasami, oczywiście, czuć było te braki w wykształceniu, bo na przykład Andrzej nie przeczytał tych wszystkich książek, co osoby, z którymi się spotykał, brakowało mu wiedzy, natomiast był tak inteligentną osobą, że można z nim było na każdy temat porozmawiać i nie wyczuwało się tego braku. To nie było tak, że siadał przy stoliku Jasińskiego i słuchał jego wywodów. Nie, on był równoprawnym uczestnikiem dyskusji. Jasiński stwierdził wręcz, że też dużo czerpał od Andrzeja.
PB:To był po prostu fajny gość, z którym można było porozmawiać o wszystkim. Miał wkrętkę na samochody. Krzysiek Piasecki opowiadał, że Andrzej był wręcz fanatykiem samochodów, mógł o nich cały czas gadać. Jak widział jakieś nowoczesne auto, to musiał do niego wsiąść. W tamtych czasach kupował zachodnie wozy, prawdziwe rupiecie, które Niemiec tracił w ciągu jednej nocy, a później trafiały do Polski. Tak kupił słynnego mercedesa, przy którym potem zginął. Do każdych drzwi pasował inny klucz.
KO: O tym mercedesie "beczce" marzył. Piaseczki w końcu spytał: Andrzej, a czy ty nie zastanawiałeś się czasem, że skoro tu każdy kluczyk pasuje do innych drzwi, to ten samochód jest po prostu lewy? Andrzej z takim stoickim spokojem, a dał bardzo dużo pieniędzy za ten samochód, mówi: a wiesz, że ten, co mi go sprzedawał, to mnie tak dziwnie podpytywał, czy zamierzam nim za granicę jechać, a jak odpowiedziałem, że nie, to odetchnął z ulgą.
I tym mercedesem dotarliśmy do momentu tragicznej i owianej tajemnicą śmierci Andrzeja Zauchy
PB: W książce postaraliśmy się o to, żeby już nie było żadnych tajemnic. Spędziłem chyba tydzień nad sądowymi aktami, które są w części utajnione. Niektóre informacje są jeszcze ciągle ściśle tajne, więc musieliśmy je zachować tylko dla siebie.
KO: Ale dzięki temu, że mieliśmy taką wiedzę, mogliśmy trochę pociągnąć innych za języki i jak już ktoś, na przykład powiedział coś ze swojej perspektywy, to ta informacja mogła trafić do książki. Obalamy na przykład teorię, że gdy Goulais zaczął strzelać do Zauchy, Zuzanna Leśniak go zasłoniła swoim ciałem. Tak, to byłoby bardzo romantyczne, ale uważamy, że prawda jest lepsza od romantycznej historii.
Zdradźmy przynajmniej, tym, którzy książki nie czytali, co z tym romansem?
KO:Z tym romansem jest pewien problem. Według pewnych źródeł m.in. od przyjaciela Piotra czy od zaprzyjaźnionej z Andrzejem rodziny Tomka i Małgosi Bogdanowiczów, autorów unikatowej książki "Andrzej Zaucha – krótki szczęśliwy żywot...", wiemy, że prawdopodobnie ich związek był już zerwany tuż przed tragicznym wydarzeniem pod Teatrem Stu. Nie do końca wiadomo, czy Andrzej i Zuzanna, wychodzący ze spektaklu, w którym razem grali, byli jeszcze kochankami, czy już tylko przyjaciółmi. Tamtego wieczoru spieszyli na urodziny Andrzeja Sikorowskiego, szli do samochodu Andrzeja.
Grzegorz Chmielewski, przyjaciel Zauchy, który też wybierał się na tę imprezę, rano zadzwonił do Andrzeja umówić się na wieczór i nagle usłyszał w tle kobiecy głos. Ponieważ Zaucha poinformował go wcześniej, że już nie jest z Zuzanną, zdziwił się. "Zuzka jest u ciebie?" – zapytał, a Andrzej powiedział coś takiego: a wiesz, to skomplikowane… pogadamy. To nie brzmiało jak optymistyczne "tak, wróciliśmy do siebie". Może po prostu wpadła do niego o czymś porozmawiać, coś wyjaśnić? Tak naprawdę oni nawet swoim przyjaciołom nie do końca powiedzieli, w jakiej obecnie są sytuacji.
Kto mógł zerwać ten związek?
PB: Wydaje się, że ten romans był bardziej napędzany przez nią. Mówię to też na podstawie akt i świadków, którzy zeznawali, że to ona uwodziła Andrzeja. On był wdowcem, jego żona zmarła dwa lata wcześniej na tętniaka. Zuzanna Leśniak była z kolei początkującą aktorką, zawiedzioną swoim małżeństwem. Jej mąż, rodowity Francuz, reżyser, który miał u nas robić karierę, nie potrafił się przebić w Polsce.
KO: Widocznie nie miał aż takiego talentu, choć były to czasy, kiedy każdy obcokrajowiec był traktowany w Polsce jak półbóg. I teraz ona, młodziutka dziewczyna, nagle miała do wyboru męża, który ciągle siedział bez pracy i Andrzeja Zauchę, który był wielką gwiazdą. Przecież w spektaklu, z którego wychodzili owej feralnej nocy, to on był głównym aktorem. Facet bez wykształcenia scenicznego, bez wykształcenia aktorskiego był główną gwiazdą Jasińskiego w Teatrze STU!
PB: Większość osób powiedziała nam, że to Zuzanna Leśniak była aktywną osobą w kreowaniu tego romansu, cały problem zazdrości zaczął się od tego, że jej mąż, który wyjeżdżał co jakiś czas na Zachód, żeby tam zarobić na ich nowe mieszkanie, wrócił do domu i zastał w nim Andrzeja Zauchę… niekompletnie ubranego.
Niespodziewanie przyłapał ich in flagranti?
KO: Dla Zauchy było to niespodziewane, dla wszystkich innych spodziewane, dlatego że Yves zadzwonił dzień wcześniej do swojej żony poinformować ją, że przyjeżdża i o której będzie w domu.
PB: Mimo to Zuzanna zaprosiła na ten wieczór i noc Zauchę do siebie. Jak Yves Goulais wparował i zastał Zauchę zapinającego pasek u spodni, to… go trzasnął w twarz. I wszystko się zaczęło. Zaucha go unikał, nie chciał z nim o tym gadać. Nie wiadomo, jak Zuzanna, czy próbowała mężowi coś wyjaśnić. Z tego, co czytałem w zeznaniach, raz chciała z nim być, raz nie, natomiast w jej mężu powodowało to narastającą frustrację, co zresztą zauważył później sąd.
Bo to nie była zbrodnia w afekcie. Yves sprowadził sobie obrzyna z Francji, jeździł za Andrzejem, czekał na okazję, natomiast za okoliczności łagodzące zostało uznane to, że on był w stanie permanentnego pobudzenia nerwowego, po prostu cały czas był nakręcony.
KO: Może gdyby ktoś z nim porozmawiał, coś próbował wyjaśnić, byłoby inaczej? Gdyby Zuzanna powiedziała prawdę albo gdyby Andrzej, który się go po prostu bał i czuł zastraszany, zdecydował się jednak na konfrontację, może Yves by się nie czuł tak upokorzony? Andrzej malutki, Yves kawał chłopa, pewnie by mu przydzwonił jeszcze raz, ale może Zaucha by nie zginął.
Zastanawia mnie jedna rzecz… wiedziała, że mąż wraca i zaprasza w tym samym czasie kochanka?
PB: Tak. Z akt wiem, że ona chodziła na terapię, nawet do znanego terapeuty i mogę powiedzieć, że ona liczyła na to, że ta sytuacja sama się rozwiąże.
Ostatecznie sytuację rozwiązała romantyczna śmierć. No właśnie, romantyczna w końcu, czy nie?
PB: To Andrzej miał zginąć, ona zginęła przez przypadek. Jest szczegółowy zapis z dochodzenia, który wskazuje na to, że Yves nie chciał jej postrzelić. Jest taka hipoteza, że zginęła od kuli, która po prostu się odbiła od trotuaru. Andrzej już po pierwszym strzale leżał. Yves oddał do niego 9 strzałów. Zużył 2 magazynki, oddawał strzały, kiedy Zaucha leżał i prawdopodobnie już nie żył.
KO: Zaraz potem, gdy Yves zastał Andrzeja w mieszkaniu Zuzanny i go uderzył, Zaucha siedział na wódeczce z przyjaciółmi Krzysztofem Piaseckim i Andrzejem Sikorowskim. Opowiadał, że Goulais powiedział wtedy te słynne słowa: Będę musiał cię zabić. Andrzej autentycznie się go bał, zwierzał się przyjaciołom, że mąż Zuzanny zrobi mu krzywdę.Piasecki zaproponował nawet, że pójdzie do Yvesa porozmawiać i załagodzić sytuację. Alenastępnego dnia, jak wytrzeźwieli, Andrzej powiedział: nie no, słuchaj, gdzie będziesz chodził, co będziesz z nim rozmawiał, to bez sensu. Doszli z Piaseckim do wniosku, że przecież nic się nie może stać, Goulais to nie jest członek mafii i nie będzie po ulicy biegał z bronią. Potraktowali to trochę z przymrużeniem oka. Tym bardziej, że to przecież reżyser był, facet wykształcony, nie jakiś bandzior. A tu jednak ten kulturalny mężczyzna zmienia się w mafioza, wyciąga broń i strzela. Taka to była romantyczna śmierć.
PB: Ja miałem takie wrażenie, kiedy badałem sprawę, jakby on to wyreżyserował. W końcu we Francji reżyserował sztuki szekspirowskie. Wiadomo, tam trup ściele się gęsto, krew się leje i honor, zazdrość i zawiść się przeplatają. W teatrze nie za dobrze mu szło, to może wyreżyserował sztukę z sobą w roli głównej? Nie mnie oceniać, ale ja w nim dostrzegłem bardzo narcystyczną osobowość.