Krzysztof Kolberger urodził się 13 sierpnia 1950 w Gdańsku, zmarł 7 stycznia 2011 w szpitalu na Szaserów w Warszawie. Mistrz Mowy Polskiej, laureat Wielkiego Splendoru za całość dokonań artystycznych, prywatnie był ciepłym i skromnym człowiekiem i to pomimo wielkich cierpień, jakie zgotował mu los.
Krzysztof Kolberger – współczesny bohater romantyczny
W młodości myślał o karierze siatkarza, o wstąpieniu do seminarium duchownego, w końcu trafił na e na egzaminy do warszawskiej PWST. Komisja uznała jednak, że Krzysztof Kolberger ma słabą budowę ciała, a na dodatek…"martwy wzrok" i zeza. Pomogło, kiedy przyniósł zaświadczenie od okulisty.
"Był przystojny, miał świetny głos, wydawał mi się wtedy zbyt idealny na tle innych" – wspominała w "Zwierciadle" koleżanka z roku Ewa Dałkowska. Roku, w którym na studia trafiły takie osobowości, jak chociażby Jadwiga Jankowska-Cieślak, Marek Kondrat czy Jerzy Radziwiłowicz. "[…] po szkole trafiliśmy do jednego teatru. Przynosił tam często ciasteczka i stwarzał rodzinną atmosferę, co podczas prób należy do rzadkości. Ale nie czułam, żebym miała koło siebie małego świętego" - dodała.
Poważna kariera zaczęła się, kiedy Kolberger zaczął grać w spektaklach Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie, głównie w polskiej klasyce. To wtedy stał się niemal wzorem teatralnego i filmowego bohatera romantycznego.
"Zobaczyłem w nim bardzo ciekawe zostawienie dobrej urody młodego mężczyzny i wrażliwości dziecięcej, prawie dziewczęcej. Delikatność a jednocześnie dobre warunki głosowe. Natychmiast skojarzył mi się z rolą Kordiana" – opowiadał Adam Hanuszkiewicz na antenie Polskiego Radia.
Wiele niezapomnianych kreacji Krzysztof Kolberger stworzył również w filmach "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny", "Na straży swej stać będę", "Ostatni prom", "Kuchni polskiej", "Szczęśliwego Nowego Roku", "Kornblumenblau", serialach "Ekstradycja" czy "Sfora".
Krzysztof Kolberger ku pokrzepieniu serc
Mistrz Mowy Polskiej był również, a z czasem i przede wszystkim, niezrównanym recytatorem. Kiedy w trudnych dla Polski czasach czytał wiersze Miłosza, strofy papieża Jana Pawła II, słuchacze nie byli w stanie powstrzymać łez wzruszenia. Miłosza recytował w kościele w czasie stanu wojennego, kiedy wszelkie występy były zakazane.
"Zacząłem mówić: »W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę«... Rozpłakałem się. I czułem, że cały kościół też się rozpłakał, dosłownie i w przenośni. [...] A ten moment spowodował, że już wiedziałem, że nigdzie nie wyjadę. Czułem się wtedy chyba najbardziej potrzebny przez wszystkie lata pracy" – wspominał Kolberger w jednym z wywiadów.
Krzysztof Kolberger w stanie wojennym dołączył do aktorskiego bojkotu telewizji, działał w Prymasowskim Komitecie Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom, wciąż dostarczał wzruszeń swoimi recytacjami poezji w kościołach. "Prezentował męską postawę mądrze wierzącego człowieka" – potwierdzał powiernik aktora, ks. Kazimierz Orzechowski.
Krzysztof Kolberger: Udawałem, że nic mi nie jest
Kolberger człowiekiem był takim, że jak się okazuje z licznych wywiadów i wspomnień, nikt nie może do dziś powiedzieć na niego złego słowa. Ani przyjaciele z planu, ani nawet była żona, aktorka Anna Romantowska. Do końca łączyła ich wielka przyjaźń.
"Nie przychodzi mi do głowy żadna negatywna cecha jego charakteru, chyba zrobię z niego anioła" – mówiła o byłym mężu w magazynie "Świat i ludzie".
On sam też kochał ludzi, ale nade wszystko kochał życie, co niejednokrotnie podkreślał w wywiadach. Szczególnie wtedy, kiedy na początku lat 90. wykryto u niego nowotwór. Zupełnie zresztą przypadkowo, lekarz opiekujący się siostrą aktora, która akurat zmagała się z rakiem, zaproponował bowiem, by i Krzysztof przebadał się profilaktycznie. Wynik był nieubłagany, aktor musiał przejść konieczną operację usunięcia nerki. Samodzielnie z nadzieją i wielką energią rozpoczął wieloletnią walkę z chorobą. Nikogo nie chciał martwić swoim stanem.
"Udawałem, że nic mi nie jest" – mówił aktor w rozmowie z "Newsweekiem". "Nikt z rodziny nie wiedział, że poszedłem na operację. Miałem wtedy wyjazd z przedstawieniem »Pana Tadeusza« do Szwajcarii, znalazłem zastępstwo. W gronie rodzinnym twierdziłem, że jestem w Szwajcarii" - opowiadał.
Krzysztof Kolberger: Odkąd zachorowałem, wiedziałem, że muszę się spieszyć
Pomimo cierpienia nie rezygnował z pracy. "Nie chciałem tracić czasu. Bo odkąd zachorowałem, wiedziałem, że muszę się spieszyć. I to jest może ta istotna zmiana, jaką dokonała we mnie choroba. Nie mogę sobie pozwolić na żadne przestoje" – tłumaczył w "Super Expressie". Praca była dla niego zresztą formą terapii.
"Na scenie nie myślę o tym, czy lekarstwo działa, czy nie, czy za miesiąc podczas kolejnego badania lekarz znajdzie kolejne przerzuty. Poza tym, pomagam innym. Po jednym ze spektakli podeszła do mnie kobieta, mówiąc, że też ma nowotwór, ale dopiero gdy zobaczyła, jak ja szaleję na scenie, zdecydowała, że skoro Kolberger tak chce żyć, to i ona może chcieć podobnie" – opowiadał Kolberger w "Newsweeku".
Krzysztof Kolberger. Wróżka przepowiedziała mu śmierć
Kiedy myślał, że wszystko jest już na dobrej drodze, przeżył rodzinną tragedię. Na raka zmarła siostra Krzysztofa. W 2006 r. nowotwór powrócił– tym razem zaatakował trzustkę aktora. Krzysztof Kolberger cierpiał także na przerzuty do wątroby i płuc. Opiekę i miłość znalazł w ramionach swojej ostatniej partnerki, Zofii Czernickiej i córki Julii Kolberger, reżyserki.
"Decyzję o operacji podjął natychmiast. Wieczorem zadzwonił i powiedział, że rokowania są złe. Był niezwykle spokojny, działał według planu. Prosił, żebym przyjechała z moją córką, która jest prawniczką. Domyśliłam się, że chodzi o testament. Poprosił też o papeterię na trzy listy i przekazanie ich adresatom, gdyby... Był logiczny i skupiony" – wspominała w "Zwierciadle" Zofia Czernicka.
Krzysztof Kolberger ze śmiercią był pogodzony.
"Wróżka przepowiedziała mi kiedyś, że umrę, mając 61 lat, a więc w 2011 roku" –żartował kiedyś w "Newsweeku".
Po latach walki z nowotworem Krzysztof Kolberger zmarł 7 stycznia 2011 r., na kilka miesięcy przed swoimi 61. urodzinami.